Przejdź do głównej zawartości

3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc

Królewna Śnieżka i ... Monia na gigancie :)

Ostrzegam: relacja będzie długa ... bardzo długa ... jedynym ratunkiem byłoby podzielenie jej na części ale ... zrobię rozdziały ;)
Tylko Ona mogła pojawić się na początku ;)
foto: pierwsza część fotorelacji od BikeLife

Rozdział 1: Pomysł na Śnieżkę.
Uwielbiam czytać relacje z biegów a te okraszone widokami gór radują moje serce i powodują wzruszenie maksymalne - nie wiem skąd ta miłość, bo wycieczka szkolna w liceum, to jedno; Tatry raz w życiu, to drugie i ... kolonie w Kletnie? Ale to już naprawdę inna czasoprzestrzeń! 
Bieganie w górach? Toż to wyższa szkoła jazdy! Tzn. biegania właśnie. Krew, pot i łzy i chęć morderstwa! Trafiłam na relację z biegu na naszej Królewnie. Opis trzech rund na Śnieżce, którego autor dozował sobie dystans z roku na rok dłuższy a ja byłam po lekturze jego ostatniego wyczynu. I zaczęło się myślenie. W głowie już miałam plan na Dziewiczą Górę, na którą jeszcze w zeszłym roku bałam się odważyć. Ale w mojej głowie coś pękło. Jeśli nie teraz, to kiedy? No i rozmowa z Gosią i Maciejem podczas pewnego biegowego wypadu. Mieli za sobą bieganie w Krynicy, słyszeli o Śnieżce same dobre rzeczy ... ja czytałam i ... stanęło na tym, że pojedziemy. Jaki dystans? Baba (czyli ja) uwzięła się na MINI i zapierała się nogami, że nic więcej!
Podesłałam link do wspomnianej wyżej relacji i moi biegowi przyjaciele zdecydowali prawie podobnie: Gosia = MINI; Maciej = ŚREDNI.
Dzisiaj (poniedziałek) facebook ;) przypomniał mi trening grupowy z pewnym młodym ultrasem, na Dziewiczej Górze. Zrobiliśmy wtedy rozruch wokół tej piekielnicy, skipy i kilka podbiegów po tym szutrowym paskudzie – co ja przeżywałam za katusze?! Ale było bosko! No i w drodze do domu dostałam mandat za przekroczenie szybkości w obszarze zabudowanym – pierwszy raz w życiu – o! Dobrze wiedzieć, że znowu mam komplet punktów ;) A tak poważnie, to cały czas nie wiedziałam co oznacza górskie bieganie. Start w cyklu Dziewicza Góra Biega pokazał, że wytrzymałość, cierpliwość, trening biegowy i ogólny, to jedno. Utwierdził, że nigdy nie jest tak samo ... jak to w bieganiu bywa :D a Monia jest uparta jak osioł ;)
Przygotowania do poznańskiej połówki i zmiana treningu pod Śnieżkę, czyli więcej ogólnej wytrzymałości niż szybkości, o którą i tak muszę jeszcze zawalczyć. Ale luz! Blus! Nadal mam parcie na radość z biegania, choć zakładane cele są czasem wymagające, np. ubzduranie sobie, że limit czasowy na dystansie MINI wynosi 3,5h a nie 10,5h (jak w regulaminie stoi), bo przecież Monia się nie pomyliła ... tylko przeczytała bez zrozumienia ;)
Ale na 3 tygodnie przed startem nie było luzu. Był stres, bo wyniki kontrolnego badania krwi wskazywały na mały problem. Postanowiłam, że jeżeli hemoglobina, przed samym biegiem będzie stała w miejscu, to pojadę tylko kibicować a pakiet na kolejny bieg przekażę dalej. No i jeszcze choróbsko! Rrrrrrr! Czyli tydzień totalnej laby, gdzie zwleczenie się z łóżka było wysiłkiem porównywalnym do półmaratonu. Ale! Jak wiecie, pojechałam i wystartowałam i ....
STOP! STOP! STOP! Zaraz napiszesz tęczę podziękowań a emocje związane z biegiem zachowasz dla siebie, babo jedna! ;)
No dobra! Ostatni dzień pracy, to środa. Czwartek- ostatnie nerwowe przygotowania, słanie do Gosi wiadomości: „co jeszcze zabrać?! / ale na pewno nic więcej?”. Musicie wiedzieć, że Gosia, to Mistrz Logistyki, Głos Rozsądku, Dobra Dusza! Piątek - zakończenie roku szkolnego – wyjazd. Trasa spokojna, urokliwa, przegadana w całości. W pewnym momencie pojawiły się góry ... odczuwalna zmiana ciśnienia ;) potem Śnieżka (AAAAAAAA! Czytaj: okrzyk radości i przerażenia - czy Ty to widzisz? Mamy się tam wdrapać! Już jutro! AAAAAAAA!). Karpacz - odbiór pakietów - zakwaterowanie - jeszcze raz krótki wypad na prezentację Elity - kolacja i próba zaśnięcia o przyzwoitej porze.

Dużo wpisów było na fb, dlatego trochę Was oszczędzę ;)
....
Przed zaśnięciem „wyskakuje” informacja, że Ewa Majer ... to taka jedna biegaczka ultra i górska, która nie biega a lata ;) ... ma mój nr na The North Face Lavaredo Ultra Trail ... ALE NUMER! Będzie dobrze ;) nr 32!

Rozdział 2: Śnieżka dyktuje krok.
Rano spania nie było ;) stres bardzo pozytywny ... oprócz jednego czynnika – największej mojej traumy ... ale nie pozostało nic innego, jak na linię startu jechać. Atmosfera gorąca! Z racji faktu, że dystans średni miał rangę Mistrzostw Polski w Długodystansowym Biegu Górskim, usłyszeliśmy Hymn Polski – było pięknie: czapki z głów, postawa „na baczność” i powiem Wam, że zabrakło nam wszystkim odwagi ... albo to nasze gapiostwo nas zamurowało, bo nie śpiewaliśmy! A wyobrażacie sobie jak byłoby zacnie?! Ach!
Gosia i Monia w drodze na start :)
archiwum prywatne

Raz! Dwa! START! 
Początek z górki - mały korek – zakręt i ruszamy w kierunku czarnego szlaku. Zgubiłam gdzieś Gosię, Kasię, Macieja i Arka ale miałam obok Agatę. Zanim wkroczyliśmy na szlak, to Agatka (w skowronkach wręcz) zagadywała mnie bardzo ... przecież ja nie dam tak dalej rady! ;) Ja wiem, że z Agatki jest niezła KOZICA i powiedziałam, żeby się mną nie przejmowała i leciała swoje :D dla niej Śnieżka była rozgrzewką przed startem w Maratonie Karkonoskim. No nie dałabym rady utrzymać jej tempa! :*)
....
Czy ja miałam jakiś cel? Ubzdurałam sobie te 3,5h i powiedziałam sobie, że fajnie by było się w tym czasie zmieścić. Dla jednych oznaczało to, że będę cisnąć – tak trochę żartobliwie. Tak, chciałam zawalczyć. Wiadomą sprawą było, że tempo będzie ślimacze i pod górę biec nie będę ... chciałam wejść raźnym krokiem! I może polecieć w dół ...
....
Jeszcze przed wejściem na szlak przeszłam do marszu – krok szybki, żwawy. Wokół las, szum strumienia i ... zblokowany żołądek zaczyna pracować. "No kurwa pięknie!" (uprzedzałam o przekleństwach? No cóż!) Rozglądam się po okolicy, czy jest szansa na ustronne miejsce i uświadamiam sobie, że chusteczki higieniczne to ja mam ... na stoliku w pokoju i w ... depozycie. Dobrze, że są paprocie.... Ale spoko! Nic się nie dzieje. Dołączam do Arka i się pytam o chusteczkę, tak na wszelki wypadek! Ma! Zbawienie! Lecę dalej i oczywiście problemy z pracą żołądka się kończą! Doigrasz się kiedyś babo! Doigrasz!
Przestawiam zegarek na wskazywanie odległości. Zaczyna się robić ciekawie ;) 4,5 km biorę szota z magnezem i szykuję żel, który zamierzam zjeść na 5 km... i uwierzcie mi ale te 500 metrów szybko się nie kończy. Schodami w górę. A te schody.... „Babo jedno! Wiedziałaś, że lekko nie będzie! Jest pięknie! Idziesz do przodu! Mozolnie! Krok za krokiem, jak osiołek! Oślica! Smoczyca! Raz! Dwa! I oddychaj! Pamiętaj! Oddychaj!” ;)
czasami serducho mi trzepoce i wtedy ciut zwalniam ale idę, cały czas w górę, do przodu. Jakiś płaski fragment? Trochę podbiegam :D i to jedyny zryw w drodze do pewnego wypłaszczenia terenu, którego bałam się najbardziej – tam mogłam przegrać tylko ze słońcem ;)
Wróć! 
Patrząc na mapkę, to jesteśmy w Sowiej Dolinie i przez Sowią Przełęcz zmierzamy do schroniska Jelenka – było co robić ;) ktoś mnie wyprzedza, kogoś mijam ja, ktoś odpoczywa i u mnie też pojawia się chęć przystanku. „Nie! Nie! Jak się zatrzymasz, to się rozmarzysz i po zawodach!”. Ten żel w końcu zjadłam ;) Przy schronisku sędziowie spisali mój nr i dalej w górę. „Kurde! Te schodki! Idziesz! Nie marudź! Głowa pracuje!”. Widoki? Cudne! Kamienie pod stopami przeróżne! Ok! Patrzyłam również na boki ;) przestrzenie, które się czasem pojawiały, to .... stać i chłonąć widok Karkonoszy. Najpiękniejszy fragment? Kosodrzewina. Wparowałam w nią z uśmiechem. Pomyślałam o moim Grześku i naszej kosodrzewince, takiej maleńkiej do kolan :) tutaj ledwo widać głowę ;) Było przyjemnie, wietrznie, żadnego żaru z nieba! I ten pięknie ułożony łupek na ścieżce i ... wybiegasz i widzisz podejście na sam szczyt. Jedni wchodzą, drudzy już zbiegają. Zanim trafię na Drogę Jubileuszową, muszę pokonać .... schody :) „dasz radę! Raz jedna noga! Raz druga! Piękne będziesz miała czwórki! A jaki tyłek! Chociaż na chwilę! I zatęsknisz! Na bank!”. Debatuję z samą sobą, czy wyciągać kurtkę, czy też nie? „Nie! Jak się pospieszysz, to nery nie będą przewiane! Dupsko w troki i do góry!” I wiecie co? Od jakiegoś czasu z nosa mi leci! Smark taki, że szkoda gadać!
ok. skręt w lewo i mozolne wspinanie się do celu! „ja pierdolę! Kto wpadł na pomysł tej kostki granitowej!”. Idę lewą stroną. Patrzę pod nogi, by postawić stopy prosto – inaczej palce trafiają na krawędzie tych kostek – przyjemne to nie jest! A jeszcze trzeba będzie po tym zbiec! Wiem, że na szczycie muszę związać mocniej sznurówki. Przy wcześniejszym, delikatnym zbiegu, czuję luz. Zjadłam tutaj resztkę batonika, który przed samym startem oszukał głód i kolejny żel. Cały czas staram się pamiętać o wodzie – bukłak wypełniony maksymalnie. Punkt kontrolny na szczycie. Chwila dla oczu, sznurówki i ... jazda! Wiatr nam towarzyszy cały czas – słońce świeci ale nie ma bezruchu w powietrzu i woda jest cudownie zimna. 
Zbieg! O ja pierdzielę! Toż to inna bajka! Próbuję odblokować głowę ale najpierw trzeba ogarnąć nawierzchnię – doooopa! „spokojnie dasz radę! Bokiem. Tam jest w miarę równo! I w dół!”. 
Dom Śląski – punkt odżywczy – mała dziewczynka chce mi podać wodę a ja dziękuję, bo mam na plecach a chwila zawahania dotyczy zmoczenia czapki. Nie zrobiłam tego z obawy przed wiatrem, potem ciut pożałowałam. Ale bufet?! Pierwsza klasa! No i wykorzystałam chusteczkę - zgodnie z jej przeznaczeniem - do nosa! Tutaj spotkała mnie niespodzianka - o tym w rozdziale o tęczy ;)
Teraz już mi się myli, bo do Domu Śląskiego ze Śnieżki prowadzi kostka granitowa – paskuda okropna i dalej chyba też mamy kostkę, później mamy wypłaszczenie, kostka ma takie piaskowe obramowanie i można polecieć... tylko Monia przystopowała. Nie wiem! Na prostym nie mogłam się przełamać i choćby truchtać! Maszerowałam sobie, patrzyłam na widoki, na zegarek i „leniuchu! Od 12 km lecisz!”. Nie było innego wyjścia! Od tego momentu jest i tak już tylko w dół! Kamienie, schody, belki i ... kilkukrotne wykręcenie kostki lewej i ... Ho! Ho! Ho! Miłość do zbiegania lekko ujarzmiona. „Monia! Uważaj jak stawiasz stopę i będzie dobrze!”. Na zakręcie jakieś lufy, ale zanim je zobaczyłam, to już leciałam dalej. Wiem, że byli fotografowie! Wiem! Ale ja patrzyłam pod nogi, wszędzie! Kątem oka rejestrowałam aparaty w zbiegu, żółtą koszulkę Tomka lub postać innego fotografa podczas wspinaczki w górę. Miałam okulary i dzięki nim nie widać tego skupenia na trasie. Radość i uśmiech miałam przez cały czas w sercu! Było bosko! Trudno! Satysfakcjonująco!

skupiona maksymalnie ... oddycham ;) foto: Fotografia Tomasz Szwajkowski
Mój najszybszy kilometr w zbiegu jest i tak wolniejszy od najszybszego kilometra (w górę) Mistrza Polski, który okrzykiem „lewa wolna” torował sobie przestrzeń! Uwierzcie mi – oni (najlepsi!) fruną! Cudownie lecą! Zazdrość wielka! ;) Zbiegałam swoje. Czacha dymiła! W przenośni i w realu! Boziu! Jak gorąco! Dwukrotnie nabierałam wody z bukłaka tylko po to, by zmoczyć czapkę!
Dobiegłam do Stacji Wyciągu na Kopę i widziałam ludzi czekających w ... kolejce :D Niektórzy kibicowali - dzięki!
„Monia jeszcze trochę!”. Ten odcinek – Rozdroże Łomnickie - w dół do mety! Najgorszy! Moja głowa rejestrowała zawodników z dystansu średniego, którzy podchodzili pod górę w celu trafienia na szlak czerwony. Moje kolana krzyczały na mnie okrutnie! Kurde Felek! W Karpaczu, po prostej, nie jest płasko ;) jest do bani! A ja miałam w dół! Niektóre stromizny można wyprostować ;) no jak tak można?! „ciesz się babo jedna! Zaraz skończysz! Nie musisz tędy podchodzić!”. Pewna restauracja urządziła strefę chłodzącą – napoje i prysznic – z ostatniego skorzystałam z wielką chęcią – ulga doskonała, niczym porcja lodów z bitą śmietaną i polewą czekoladową :D Strażacy rozstawili również wąż – też pomogło! Ale tekst: „szybciej! Szybciej! Już końcówka!” podczas mego przejścia przez jezdnię (kierowali ruchem kołowym dla naszego bezpieczeństwa) spowodował parsknięcie śmiechem :D „taaaa! Szybciej!”. Pozdrawiam i dziękuję za późniejsze słowa, że daję radę ;) 
Widzę już bramę - tę pierwszą – tam dziewczyna z krótkofalówką podaje nr nadbiegających zawodników ... słyszę jak mówi, że zbliża się nr 601 ... „spoko Monia ktoś Ciebie łyknie!”. Wicemistrz Polski – ten to miał finisz na petardzie! Ja ze swoim zdołałam połknąć jednego Pana (na zdjęciu widać dlaczego się nie spieszy :) dystans średni, czyli przed nim powtórna zabawa) i też miałam uśmiech na twarzy! Radość w serduchu i łzy w oczach! Uścisk dłoni Pana Burmistrza i Dyrektora Biegu w jednej osobie oznaczał tylko jedno – „zrobiłaś to! Babo jedna! Dałaś radę!”

bo #dobropowraca - zdjęcie znalezione podczas akcji charytatywnej przez Fotografa - Wolontariusza :) finisz - niewyraźny, ponieważ pędziłam jak wicher! ale z rozpoczynającym się uśmiechem! DZIĘKUJĘ! 

czas netto: 03:02:51 / miejsce open: 185 / miejsce wśród kobiet: 58 / K40: 10 :) Bang! Bang! Lucky Luke! i Tiru! Riru! razem wzięte :D 

Rozdział 3: Wnioski ;)

- cudownie spędzony czas, zmarnowany w trzech godzinach na nikomu niepotrzebną biegową mordęgę ;)
- chcąc biec dystans średni muszę wziąć na klatę systematyczne treningi wytrzymałościowe, biegowe i stabilizacyjne :) pół godziny zapasu na finiszu pierwszej pętli, to za mało ... druga pętla jest ponoć bezwzględna ;)
- lewa kostka przed samym startem w górach musi być wzmocniona – zbiegi, dla starej kontuzji są zdradliwe :/
- Dziewicza Góra - :D kochana kruszynka, z którą mam zamiar się spotykać regularnie w sezonie jesienno-zimowym podczas kolejnego cyklu zawodów oraz wybiegania do pięknych górek Nowej Górki – „rzut beretem” od domu, to treningi biegowe, które pomogą również na płaskim :)
- wszystko jest możliwe – trzeba tylko chcieć i spróbować! Dziewucha z nizin w Karkonoszach! :D
- bonus! - podczas rozpoczętego w sobotę procesu aklimatyzacji – jazda niewskazana, choroba lokomocyjna murowana ;) 

z powyższego można się pośmiać ;) 
(rozdział 2 i 3 pisany w środę)

Rozdział 4: Śnieżkowa tęcza. 
(spisana we wtorek a w sercu od ... ho! ho! ho!)

Rodzinie mej najbliższej – tyle już pisałam i mówiłam w trakcie pobytu na gigancie, że ... Dziękuję! Kocham! Pizza po powrocie - najlepsza na świecie – wiadomo! ciii! Wiem, że miałam szczęście wracając w odpowiednim momencie ;)
Rodzicom – dobrze, że jesteście, kibicujecie i czasami nie wiecie, co ja robię.
Braciszku, Agnieszko - ściskam!

Dziewczynom z pracy za trzymanie kciuków i zaklinanie chmury nad Śnieżką ;) udało się! 

Wszystkim - za komentarze i zawarte w nich słowa wsparcia, za śledzenie moich wpisów, za przesyłanie indywidualnych wiadomości ... #wzrusz był maksymalny!

Kobiety Biegają ... za wsparcie dobrym słowem dla Gosi i dla mnie ... dziękuję. Klara! Zobaczyć Ciebie i uściskać przy Domu Śląskim, to było największe szczęście! Buziaki dla Adama i ... tarmoszenie uszu dla Ducha! Nie było lipy! Trzeba było lecieć w dół! Choć był delikatny kryzys ;)

Pobiedziska Running Team – treningi z Wami, to czysta przyjemność! Wasze wsparcie, wyrozumiałość, uśmiech! 
Tutaj szczególne podziękowanie dla Trenejro! Pawle – za każde krzesełko, za każdą dechę, za każde ti_re_ksy, za każdą piłkę lekarską, za wszystkie brzuchy, pompki, skrzynie, gumy, sztangi i talerze i ... pieprzone drążki .... za każde: „spróbuj mocniej! Niżej! Jeszcze trochę! Zejdź bardziej! Jeszcze w górę! Teraz tylko głowa! GŁOOOOWA! Jest dobrze! Dałaś radę! Super!” ... DZIĘKUJĘ! 
Dużo pracy przede mną ale wiem, że z Wami się uda! Żadne #ciamciaramciam ;)

Biegaczom – tym znanym i widzianym częściej na okołopoznańskich biegach ;) i tym, obok których stanęłam na starcie po raz pierwszy – jesteście rewelacyjni. Imiennie dziękuję Agacie, Kasi, Arkowi i Tomkowi – za dzielenie się stresem, uśmiechem, siłą i radością ze zdobytej mety.

(zabiegana), Arek, Kasia i Agata
foto: Fotografia Tomasz Szwajkowski

na pierwszym planie autor zdjęcia: Fotografia Tomasz Szwajkowski
wraz z Arkiem, Kasią i Monią

Organizatorom, Wolontariuszom, Mieszkańcom Karpacza – za atmosferę, wsparcie uśmiechem i gestem, za kibicowanie. Jesteście wspaniali. 

Gościnnym progom Willi Pod Wieżami – skromnie, schludnie, tyle ile trzeba. A osobowość Gospodarza – biegacza – startującego na dystansie najdłuższym ... Kamilu! Dziękuję za wskazówki, pogaduchy i uśmiech! Do zobaczenia!

Królewnie Śnieżce za łaskawe potraktowanie debiutantki. Obiecuję zjawić się ponownie na dystansie średnim. Dziękuję za wskazanie słabych punktów i niewykorzystanie ich przeciw mnie. Kostkę wzmocnię kolorowymi tapami – masz jakiś ulubiony kolor? ;) i się zjawię! I podejmę wyzwanie tej drugiej rundy! 

I na samym końcu ... choć powinnam pisać od samego początku ... GOSIA i MACIEJ :) 
Bez Was ta przygoda nie miałaby takiego smaku! Przyjemność podróżowania z Wami jest wielka! Małgosiu – rozgryzłaś wyprawę od strony logistycznej. Dziękuję.
Wytrzymaliście moje gadulstwo i milczenie (i chyba tym ostatnim Was zaskoczyłam ;) potrafię się wyciszyć a może jest na odwrót? Potrafi być mnie pełno? :D). Macieju! Gratuluję pokonania średniej trasy! Dzięki Tobie wiem, ile pracy mnie czeka. No i męskie podejście do spraw wielkich i małych jest bardzo potrzebne. Gosiu! Twój bieg, w zgodzie z sobą, z uśmiechem – coś wspaniałego! Jak zawsze! Jesteś moją IDOLKĄ. Harmonia spokoju i buntu ;) 
Dziękuję za pokazanie mi pięknego miejsca w Michałowicach – Teatr Nasz – komentarz jest zbyteczny, to trzeba zobaczyć na własne oczy i usłyszeć.
Dziękuję Wam z całego serducha!

Gosia i Maciej
zdjęcie z archiwum takiej jednej baby ;)


KONIEC! ;)

Wytrzymaliście? 
Buziole!
Monia ... przeszczęśliwa baba!
zadanie wykonane ;)
foto: Fotografia Tomasz Szwajkowski

Śnieżka dla mnie zawsze będzie Królewną, nie Królową - nie umniejszam jej majestatu ;) ale traktuję ją czule :D
peace! love! and rock and roll!
ps
#kochamzwierzaki
Aukcja nieśmiganej chusty trwa do piątku (czyli jutra), do godziny 9.00 :) przypominam tylko - a szczegóły dostępne są tu.
Monia :)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Razem dla Bezpieczeństwa

Nie miało być tego wpisu. Miałam ograniczyć się tylko i wyłącznie do krótkich notatek na facebook'u. Ale! Brak wpisu oznaczałby czyste lenistwo z mojej strony oraz nieuczciwość w stosunku do organizatorów. Bo to, że się baba umęczyła to jedno! A sam bieg i wszystko wokół niego, to dwa! I zacznę od końca! logo 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego 31 Baza Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach otworzyła swe bramy dla biegaczy i osób towarzyszących. Dla dzieciaków zorganizowanych zostało mnóstwo atrakcji: zamki dmuchane (wysokie tak, że śmigasz na zjeżdżalni z prędkością światła), ścianki wspinaczkowe (również po same chmury), trampoliny (z gumami i możliwością robienia fikołków), śmieszne dwukołowe pojazdy (ja je określam "dla leniwych ochroniarzy centrów handlowych" ale umożliwiają one szybkie przemieszczanie się z miejsca A do miejsca B - nie wiem jak ten wynalazek się nazywa i szukać nie będę). Pan Sokolnik, który przekazywał informacje o swoich podopiecznych, opow

Wieczorna Dziewicza Góra Biega 2019

W myśl hasła przewodniego na rok bieżący: "jestem tam gdzie mnie nie było" - z małymi wyjątkami ;) - zapisałam się na wieczorny bieg na DziewiczejGórze . Nigdy nie uczestniczyłam w edycji wieczornej a ostatni raz Zołzę czułam pod stopami ... uwaga! ... 1,5 roku temu! Piątek! Po pracy wróciłam do domu, zjadłam obiad, pożegnałam rodzinkę zostawiając im pod opieką zmywarkę i gotową na działanie pralkę i ruszyłam po Tomka! Zjawiliśmy się w biurze zawodów z zapasem czasowym, który pozwolił na spokojne przebranie się i małą przebieżkę w celu sprawdzenia warunków na trasie. Naszła mnie wątpliwość wielka, ponieważ: - spódniczka biegowa miała swą premierę i konieczna jest jej modyfikacja ze względu na podwijające się galoty - albo taki jej urok albo ma noga jest za konkretna dla niej - zaakceptuję ten fakt lub przeróbka; - teren piaszczysty - buty wgryzały się super ale sprawdzenie ostatniego podejścia ... "mamuniu! co ja tutaj robię! - tęskniłaś i chciałaś! - no chciała