Królewna Śnieżka i ... Monia na gigancie :)
Ostrzegam: relacja będzie długa ... bardzo długa
... jedynym ratunkiem byłoby podzielenie jej na części ale ...
zrobię rozdziały ;)
Tylko Ona mogła pojawić się na początku ;) foto: pierwsza część fotorelacji od BikeLife |
Rozdział 1: Pomysł na
Śnieżkę.
Uwielbiam czytać relacje z biegów a te
okraszone widokami gór radują moje serce i powodują
wzruszenie maksymalne - nie wiem skąd ta miłość, bo
wycieczka szkolna w liceum, to jedno; Tatry raz w życiu, to drugie i ... kolonie w Kletnie? Ale to już naprawdę inna czasoprzestrzeń!
Bieganie w górach? Toż to wyższa
szkoła jazdy! Tzn. biegania właśnie. Krew, pot i łzy i chęć
morderstwa! Trafiłam na relację z biegu na naszej Królewnie.
Opis trzech rund na Śnieżce, którego autor dozował sobie
dystans z roku na rok dłuższy a ja byłam po lekturze jego
ostatniego wyczynu. I zaczęło się myślenie. W głowie już miałam
plan na Dziewiczą Górę, na którą jeszcze w zeszłym
roku bałam się odważyć. Ale w mojej głowie coś pękło. Jeśli
nie teraz, to kiedy? No i rozmowa z Gosią i Maciejem podczas pewnego
biegowego wypadu. Mieli za sobą bieganie w Krynicy, słyszeli o
Śnieżce same dobre rzeczy ... ja czytałam i ... stanęło na tym,
że pojedziemy. Jaki dystans? Baba (czyli ja) uwzięła się na MINI
i zapierała się nogami, że nic więcej!
Podesłałam link do
wspomnianej wyżej relacji i moi biegowi przyjaciele zdecydowali
prawie podobnie: Gosia = MINI; Maciej = ŚREDNI.
Dzisiaj
(poniedziałek) facebook ;) przypomniał mi trening grupowy z pewnym
młodym ultrasem, na Dziewiczej Górze. Zrobiliśmy wtedy
rozruch wokół tej piekielnicy, skipy i kilka podbiegów
po tym szutrowym paskudzie – co ja przeżywałam za katusze?! Ale
było bosko! No i w drodze do domu dostałam mandat za przekroczenie
szybkości w obszarze zabudowanym – pierwszy raz w życiu – o!
Dobrze wiedzieć, że znowu mam komplet punktów ;) A tak
poważnie, to cały czas nie wiedziałam co oznacza górskie
bieganie. Start w cyklu Dziewicza Góra Biega pokazał, że
wytrzymałość, cierpliwość, trening biegowy i ogólny, to
jedno. Utwierdził, że nigdy nie jest tak samo ... jak to w bieganiu
bywa :D a Monia jest uparta jak osioł ;)
Przygotowania do poznańskiej połówki
i zmiana treningu pod Śnieżkę, czyli więcej ogólnej
wytrzymałości niż szybkości, o którą i tak muszę jeszcze
zawalczyć. Ale luz! Blus! Nadal mam parcie na radość z
biegania, choć zakładane cele są czasem wymagające, np.
ubzduranie sobie, że limit czasowy na dystansie MINI wynosi 3,5h a
nie 10,5h (jak w regulaminie stoi), bo przecież Monia się nie
pomyliła ... tylko przeczytała bez zrozumienia ;)
Ale na 3
tygodnie przed startem nie było luzu. Był stres, bo wyniki
kontrolnego badania krwi wskazywały na mały problem. Postanowiłam,
że jeżeli hemoglobina, przed samym biegiem będzie stała w
miejscu, to pojadę tylko kibicować a pakiet na kolejny bieg
przekażę dalej. No i jeszcze choróbsko! Rrrrrrr!
Czyli tydzień totalnej laby, gdzie zwleczenie się z łóżka było wysiłkiem porównywalnym do półmaratonu. Ale! Jak wiecie, pojechałam i wystartowałam i
....
STOP! STOP! STOP! Zaraz napiszesz tęczę podziękowań a
emocje związane z biegiem zachowasz dla siebie, babo jedna! ;)
No
dobra! Ostatni dzień pracy, to środa. Czwartek- ostatnie nerwowe
przygotowania, słanie do Gosi wiadomości: „co jeszcze zabrać?! /
ale na pewno nic więcej?”. Musicie wiedzieć, że Gosia, to Mistrz
Logistyki, Głos Rozsądku, Dobra Dusza! Piątek - zakończenie roku
szkolnego – wyjazd. Trasa spokojna, urokliwa, przegadana w całości.
W pewnym momencie pojawiły się góry ... odczuwalna zmiana ciśnienia ;) potem Śnieżka
(AAAAAAAA! Czytaj: okrzyk radości i przerażenia - czy Ty to
widzisz? Mamy się tam wdrapać! Już jutro! AAAAAAAA!). Karpacz - odbiór pakietów - zakwaterowanie - jeszcze raz krótki wypad na prezentację Elity - kolacja i próba zaśnięcia o przyzwoitej porze.
Dużo wpisów było na fb,
dlatego trochę Was oszczędzę ;)
....
Przed zaśnięciem
„wyskakuje” informacja, że Ewa Majer ... to taka jedna biegaczka
ultra i górska, która nie biega a lata ;) ... ma mój
nr na The North Face Lavaredo Ultra Trail ... ALE NUMER! Będzie
dobrze ;) nr 32!
Rozdział 2: Śnieżka dyktuje
krok.
Rano spania nie było ;) stres bardzo pozytywny ... oprócz
jednego czynnika – największej mojej traumy ... ale nie pozostało
nic innego, jak na linię startu jechać. Atmosfera gorąca! Z racji
faktu, że dystans średni miał rangę Mistrzostw Polski w Długodystansowym Biegu Górskim,
usłyszeliśmy Hymn Polski – było pięknie: czapki z głów,
postawa „na baczność” i powiem Wam, że zabrakło nam wszystkim
odwagi ... albo to nasze gapiostwo nas zamurowało, bo nie
śpiewaliśmy! A wyobrażacie sobie jak byłoby zacnie?! Ach!
Raz!
Dwa! START!
Początek z górki - mały korek – zakręt i
ruszamy w kierunku czarnego szlaku. Zgubiłam gdzieś Gosię, Kasię,
Macieja i Arka ale miałam obok Agatę. Zanim wkroczyliśmy na szlak,
to Agatka (w skowronkach wręcz) zagadywała mnie bardzo ...
przecież ja nie dam tak dalej rady! ;) Ja wiem, że z Agatki jest
niezła KOZICA i powiedziałam, żeby się mną nie przejmowała i
leciała swoje :D dla niej Śnieżka była rozgrzewką przed startem
w Maratonie Karkonoskim. No nie dałabym rady utrzymać jej tempa!
:*)
....
Czy ja miałam jakiś cel? Ubzdurałam sobie te 3,5h i
powiedziałam sobie, że fajnie by było się w tym czasie zmieścić.
Dla jednych oznaczało to, że będę cisnąć – tak trochę
żartobliwie. Tak, chciałam zawalczyć. Wiadomą sprawą było, że
tempo będzie ślimacze i pod górę biec nie będę ...
chciałam wejść raźnym krokiem! I może polecieć w dół
...
....
Jeszcze przed wejściem na szlak przeszłam do marszu
– krok szybki, żwawy. Wokół las, szum strumienia i ...
zblokowany żołądek zaczyna pracować. "No kurwa pięknie!" (uprzedzałam o przekleństwach? No cóż!) Rozglądam się po
okolicy, czy jest szansa na ustronne miejsce i uświadamiam sobie, że
chusteczki higieniczne to ja mam ... na stoliku w pokoju i w ...
depozycie. Dobrze, że są paprocie.... Ale spoko! Nic się nie
dzieje. Dołączam do Arka i się pytam o chusteczkę, tak na wszelki
wypadek! Ma! Zbawienie! Lecę dalej i oczywiście problemy z pracą
żołądka się kończą! Doigrasz się kiedyś babo!
Doigrasz!
Przestawiam zegarek na wskazywanie odległości. Zaczyna
się robić ciekawie ;) 4,5 km biorę szota z magnezem i szykuję
żel, który zamierzam zjeść na 5 km... i uwierzcie mi ale te
500 metrów szybko się nie kończy. Schodami w górę. A
te schody.... „Babo jedno! Wiedziałaś, że lekko nie będzie!
Jest pięknie! Idziesz do przodu! Mozolnie! Krok za krokiem, jak
osiołek! Oślica! Smoczyca! Raz! Dwa! I oddychaj! Pamiętaj!
Oddychaj!” ;)
czasami serducho mi trzepoce i wtedy ciut zwalniam
ale idę, cały czas w górę, do przodu. Jakiś płaski
fragment? Trochę podbiegam :D i to jedyny zryw w drodze do pewnego
wypłaszczenia terenu, którego bałam się najbardziej – tam
mogłam przegrać tylko ze słońcem ;)
Wróć!
Patrząc
na mapkę, to jesteśmy w Sowiej Dolinie i przez Sowią Przełęcz
zmierzamy do schroniska Jelenka – było co robić ;) ktoś mnie
wyprzedza, kogoś mijam ja, ktoś odpoczywa i u mnie też pojawia się
chęć przystanku. „Nie! Nie! Jak się zatrzymasz, to się
rozmarzysz i po zawodach!”. Ten żel w końcu zjadłam ;) Przy
schronisku sędziowie spisali mój nr i dalej w górę.
„Kurde! Te schodki! Idziesz! Nie marudź! Głowa pracuje!”.
Widoki? Cudne! Kamienie pod stopami przeróżne! Ok! Patrzyłam
również na boki ;) przestrzenie, które się czasem
pojawiały, to .... stać i chłonąć widok Karkonoszy.
Najpiękniejszy fragment? Kosodrzewina. Wparowałam w nią z
uśmiechem. Pomyślałam o moim Grześku i naszej kosodrzewince,
takiej maleńkiej do kolan :) tutaj ledwo widać głowę ;) Było
przyjemnie, wietrznie, żadnego żaru z nieba! I ten pięknie ułożony
łupek na ścieżce i ... wybiegasz i widzisz podejście na sam
szczyt. Jedni wchodzą, drudzy już zbiegają. Zanim trafię na Drogę
Jubileuszową, muszę pokonać .... schody :) „dasz radę! Raz
jedna noga! Raz druga! Piękne będziesz miała czwórki! A jaki tyłek! Chociaż na chwilę! I
zatęsknisz! Na bank!”. Debatuję z samą sobą, czy wyciągać
kurtkę, czy też nie? „Nie! Jak się pospieszysz, to nery nie będą
przewiane! Dupsko w troki i do góry!” I wiecie co? Od jakiegoś czasu z nosa mi leci! Smark taki, że szkoda gadać!
ok. skręt w lewo i
mozolne wspinanie się do celu! „ja pierdolę! Kto wpadł na pomysł
tej kostki granitowej!”. Idę lewą stroną. Patrzę pod nogi, by
postawić stopy prosto – inaczej palce trafiają na krawędzie tych
kostek – przyjemne to nie jest! A jeszcze trzeba będzie po tym
zbiec! Wiem, że na szczycie muszę związać mocniej sznurówki.
Przy wcześniejszym, delikatnym zbiegu, czuję luz. Zjadłam tutaj
resztkę batonika, który przed samym startem oszukał głód i kolejny żel. Cały czas staram się pamiętać o
wodzie – bukłak wypełniony maksymalnie. Punkt kontrolny na
szczycie. Chwila dla oczu, sznurówki i ... jazda! Wiatr nam
towarzyszy cały czas – słońce świeci ale nie ma bezruchu w
powietrzu i woda jest cudownie zimna.
Zbieg! O ja pierdzielę!
Toż to inna bajka! Próbuję odblokować głowę ale najpierw
trzeba ogarnąć nawierzchnię – doooopa! „spokojnie dasz radę!
Bokiem. Tam jest w miarę równo! I w dół!”.
Dom
Śląski – punkt odżywczy – mała dziewczynka chce mi podać
wodę a ja dziękuję, bo mam na plecach a chwila zawahania dotyczy
zmoczenia czapki. Nie zrobiłam tego z obawy przed wiatrem, potem
ciut pożałowałam. Ale bufet?! Pierwsza klasa! No i wykorzystałam chusteczkę - zgodnie z jej przeznaczeniem - do nosa! Tutaj spotkała mnie niespodzianka - o tym w rozdziale o tęczy ;)
Teraz już mi się
myli, bo do Domu Śląskiego ze Śnieżki prowadzi kostka granitowa –
paskuda okropna i dalej chyba też mamy kostkę, później mamy wypłaszczenie, kostka ma takie
piaskowe obramowanie i można polecieć... tylko Monia przystopowała.
Nie wiem! Na prostym nie mogłam się przełamać i choćby truchtać!
Maszerowałam sobie, patrzyłam na widoki, na zegarek i „leniuchu!
Od 12 km lecisz!”. Nie było innego wyjścia! Od tego momentu jest
i tak już tylko w dół! Kamienie, schody, belki i ... kilkukrotne
wykręcenie kostki lewej i ... Ho! Ho! Ho! Miłość do zbiegania
lekko ujarzmiona. „Monia! Uważaj jak stawiasz stopę i będzie
dobrze!”. Na zakręcie jakieś lufy, ale zanim je zobaczyłam, to
już leciałam dalej. Wiem, że byli fotografowie! Wiem! Ale ja
patrzyłam pod nogi, wszędzie! Kątem oka rejestrowałam aparaty w
zbiegu, żółtą koszulkę Tomka lub postać innego fotografa
podczas wspinaczki w górę. Miałam okulary i dzięki nim nie
widać tego skupenia na trasie. Radość i uśmiech miałam przez
cały czas w sercu! Było bosko! Trudno! Satysfakcjonująco!
Mój
najszybszy kilometr w zbiegu jest i tak wolniejszy od najszybszego
kilometra (w górę) Mistrza Polski, który okrzykiem
„lewa wolna” torował sobie przestrzeń! Uwierzcie mi – oni
(najlepsi!) fruną! Cudownie lecą! Zazdrość wielka! ;) Zbiegałam
swoje. Czacha dymiła! W przenośni i w realu! Boziu! Jak gorąco!
Dwukrotnie nabierałam wody z bukłaka tylko po to, by zmoczyć
czapkę!
skupiona maksymalnie ... oddycham ;) foto: Fotografia Tomasz Szwajkowski |
Dobiegłam do Stacji Wyciągu na Kopę i widziałam ludzi
czekających w ... kolejce :D Niektórzy kibicowali -
dzięki!
„Monia jeszcze trochę!”. Ten odcinek – Rozdroże
Łomnickie - w dół do mety! Najgorszy! Moja głowa
rejestrowała zawodników z dystansu średniego, którzy
podchodzili pod górę w celu trafienia na szlak czerwony. Moje
kolana krzyczały na mnie okrutnie! Kurde Felek! W Karpaczu, po
prostej, nie jest płasko ;) jest do bani! A ja miałam w dół!
Niektóre stromizny można wyprostować ;) no jak tak
można?! „ciesz się babo jedna! Zaraz skończysz! Nie musisz tędy
podchodzić!”. Pewna restauracja urządziła strefę chłodzącą –
napoje i prysznic – z ostatniego skorzystałam z wielką chęcią –
ulga doskonała, niczym porcja lodów z bitą śmietaną i
polewą czekoladową :D Strażacy rozstawili również wąż –
też pomogło! Ale tekst: „szybciej! Szybciej! Już końcówka!”
podczas mego przejścia przez jezdnię (kierowali ruchem kołowym dla
naszego bezpieczeństwa) spowodował parsknięcie śmiechem :D
„taaaa! Szybciej!”. Pozdrawiam i dziękuję za późniejsze
słowa, że daję radę ;)
Widzę już bramę - tę pierwszą –
tam dziewczyna z krótkofalówką podaje nr
nadbiegających zawodników ... słyszę jak mówi, że
zbliża się nr 601 ... „spoko Monia ktoś Ciebie łyknie!”.
Wicemistrz Polski – ten to miał finisz na petardzie! Ja ze swoim
zdołałam połknąć jednego Pana (na zdjęciu widać dlaczego się nie spieszy :) dystans średni, czyli przed nim powtórna zabawa) i też miałam uśmiech na
twarzy! Radość w serduchu i łzy w oczach! Uścisk dłoni Pana
Burmistrza i Dyrektora Biegu w jednej osobie oznaczał tylko jedno –
„zrobiłaś to! Babo jedna! Dałaś radę!”
bo #dobropowraca - zdjęcie znalezione podczas akcji charytatywnej przez Fotografa - Wolontariusza :) finisz - niewyraźny, ponieważ pędziłam jak wicher! ale z rozpoczynającym się uśmiechem! DZIĘKUJĘ! |
czas netto:
03:02:51 / miejsce open: 185 / miejsce wśród kobiet: 58 /
K40: 10 :) Bang! Bang! Lucky Luke! i Tiru! Riru! razem wzięte :D
Rozdział 3: Wnioski ;)
- cudownie spędzony czas,
zmarnowany w trzech godzinach na nikomu niepotrzebną biegową
mordęgę ;)
- chcąc biec dystans średni muszę wziąć na klatę
systematyczne treningi wytrzymałościowe, biegowe i stabilizacyjne
:) pół godziny zapasu na finiszu pierwszej pętli, to za mało
... druga pętla jest ponoć bezwzględna ;)
- lewa kostka przed samym
startem w górach musi być wzmocniona – zbiegi, dla starej
kontuzji są zdradliwe :/
- Dziewicza Góra - :D kochana
kruszynka, z którą mam zamiar się spotykać regularnie w
sezonie jesienno-zimowym podczas kolejnego cyklu zawodów oraz
wybiegania do pięknych górek Nowej Górki – „rzut
beretem” od domu, to treningi biegowe, które pomogą również
na płaskim :)
- wszystko jest możliwe – trzeba tylko chcieć i
spróbować! Dziewucha z nizin w Karkonoszach! :D
- bonus! - podczas rozpoczętego w sobotę
procesu aklimatyzacji – jazda niewskazana, choroba lokomocyjna
murowana ;)
z powyższego można się pośmiać ;)
(rozdział 2 i 3 pisany w środę)
Rozdział
4: Śnieżkowa tęcza.
(spisana we wtorek a w sercu od ... ho! ho! ho!)
(spisana we wtorek a w sercu od ... ho! ho! ho!)
Rodzinie mej najbliższej – tyle już
pisałam i mówiłam w trakcie pobytu na gigancie, że ...
Dziękuję! Kocham! Pizza po powrocie - najlepsza na świecie –
wiadomo! ciii! Wiem, że miałam szczęście wracając w odpowiednim
momencie ;)
Rodzicom – dobrze, że jesteście, kibicujecie i
czasami nie wiecie, co ja robię.
Braciszku, Agnieszko -
ściskam!
Dziewczynom z pracy za trzymanie kciuków i
zaklinanie chmury nad Śnieżką ;) udało się!
Wszystkim -
za komentarze i zawarte w nich słowa wsparcia, za śledzenie moich
wpisów, za przesyłanie indywidualnych wiadomości ... #wzrusz
był maksymalny!
Kobiety Biegają ... za wsparcie dobrym
słowem dla Gosi i dla mnie ... dziękuję. Klara! Zobaczyć Ciebie i
uściskać przy Domu Śląskim, to było największe szczęście!
Buziaki dla Adama i ... tarmoszenie uszu dla Ducha! Nie było lipy!
Trzeba było lecieć w dół! Choć był delikatny kryzys
;)
Pobiedziska Running Team – treningi z Wami, to czysta
przyjemność! Wasze wsparcie, wyrozumiałość, uśmiech!
Tutaj
szczególne podziękowanie dla Trenejro! Pawle – za każde
krzesełko, za każdą dechę, za każde ti_re_ksy, za każdą piłkę
lekarską, za wszystkie brzuchy, pompki, skrzynie, gumy, sztangi i talerze i ... pieprzone drążki
.... za każde: „spróbuj mocniej! Niżej! Jeszcze trochę!
Zejdź bardziej! Jeszcze w górę! Teraz tylko głowa! GŁOOOOWA!
Jest dobrze! Dałaś radę! Super!” ... DZIĘKUJĘ!
Dużo pracy
przede mną ale wiem, że z Wami się uda! Żadne #ciamciaramciam
;)
Biegaczom – tym znanym i widzianym częściej na
okołopoznańskich biegach ;) i tym, obok których stanęłam
na starcie po raz pierwszy – jesteście
rewelacyjni. Imiennie dziękuję Agacie, Kasi, Arkowi i Tomkowi –
za dzielenie się stresem, uśmiechem, siłą i radością ze
zdobytej mety.
(zabiegana), Arek, Kasia i Agata foto: Fotografia Tomasz Szwajkowski |
na pierwszym planie autor zdjęcia: Fotografia Tomasz Szwajkowski wraz z Arkiem, Kasią i Monią |
Organizatorom, Wolontariuszom, Mieszkańcom
Karpacza – za atmosferę, wsparcie uśmiechem i gestem, za
kibicowanie. Jesteście wspaniali.
Gościnnym progom Willi Pod Wieżami – skromnie, schludnie, tyle ile trzeba. A osobowość
Gospodarza – biegacza – startującego na dystansie najdłuższym
... Kamilu! Dziękuję za wskazówki, pogaduchy i uśmiech! Do
zobaczenia!
Królewnie Śnieżce za łaskawe
potraktowanie debiutantki. Obiecuję zjawić się ponownie na
dystansie średnim. Dziękuję za wskazanie słabych punktów i
niewykorzystanie ich przeciw mnie. Kostkę wzmocnię kolorowymi
tapami – masz jakiś ulubiony kolor? ;) i się zjawię! I podejmę
wyzwanie tej drugiej rundy!
I na samym końcu ... choć
powinnam pisać od samego początku ... GOSIA i MACIEJ :)
Bez Was
ta przygoda nie miałaby takiego smaku! Przyjemność podróżowania
z Wami jest wielka! Małgosiu – rozgryzłaś wyprawę od strony
logistycznej. Dziękuję.
Wytrzymaliście moje gadulstwo i
milczenie (i chyba tym ostatnim Was zaskoczyłam ;) potrafię się
wyciszyć a może jest na odwrót? Potrafi być mnie pełno?
:D). Macieju! Gratuluję pokonania średniej trasy! Dzięki Tobie
wiem, ile pracy mnie czeka. No i męskie podejście do spraw wielkich
i małych jest bardzo potrzebne. Gosiu! Twój bieg, w zgodzie z
sobą, z uśmiechem – coś wspaniałego! Jak zawsze! Jesteś moją
IDOLKĄ. Harmonia spokoju i buntu ;)
Dziękuję za pokazanie mi
pięknego miejsca w Michałowicach – Teatr Nasz – komentarz jest
zbyteczny, to trzeba zobaczyć na własne oczy i usłyszeć.
Dziękuję Wam z całego serducha!
Dziękuję Wam z całego serducha!
KONIEC!
;)
Wytrzymaliście?
Buziole!
Monia ... przeszczęśliwa
baba!
Śnieżka dla mnie zawsze będzie Królewną, nie Królową - nie umniejszam jej majestatu ;) ale traktuję ją czule :D
zadanie wykonane ;) foto: Fotografia Tomasz Szwajkowski |
Śnieżka dla mnie zawsze będzie Królewną, nie Królową - nie umniejszam jej majestatu ;) ale traktuję ją czule :D
ps
#kochamzwierzaki
#kochamzwierzaki
Aukcja nieśmiganej chusty trwa do piątku (czyli jutra), do godziny 9.00 :) przypominam tylko - a szczegóły dostępne są tu.
Monia :)
Monia :)
Komentarze
Prześlij komentarz