Przejdź do głównej zawartości

PKO Silesia Martahon 2018 - Twój bieg. Twoje zwycięstwo.

Tak! Bieg jest zawsze Twój i Twoje jest zwycięstwo!

Dużo już o tym biegu napisałam – krótkie posty przedbiegowe i w samym dniu startu, *lajfy, komentarze i ... nie mogłam się zebrać do spisania relacji. Choroba, to raz a niechęć do podzielenia się i zatrzymania tych wszystkich emocji tylko dla siebie, to dwa. „Ploty z Silesią”, to moja wisienka w powrocie do biegania. Moja! Nikt mi jej nie zabierze!

Czy się udało?
....
W Katowicach znalazłam się w piątek późnym wieczorem po ekscytującej podróży i aplikowaniu tabletek na ból gardła. Tyle czasu trzymałam się pionu! Cały okres przygotowawczy!
Dwa lata temu rezygnowałam z półmaratonu w Puszczy Noteckiej – ryczłam jak wół! A teraz – na obczyźnie ;) ma się powtórzyć powtórka z rozrywki? I najważniejsze! Jedziesz do Rodziny – bo to jest główny cel podróży i co? I chora masz być? W życiu, nigdy! 

Bartek z Ciocią Bożenką obwożą mnie po nocnych Katowicach :) zajeżdżamy na linię startu – cisza przed burzą.

Sobota mija w miłej atmosferze – odbiór pakietu, tłumy żółtych koszulek minimartonu Radia RMF fm – z nieba żar a ja się modlę żeby nie było tak w dniu kolejnym. STADION ŚLĄSKI otwarty dla publiki – z pewną nieśmiałością przekraczam bramkę na trybuny i ... pozamiatane! To się nie dzieje! Ja – szarak – mam tutaj finiszować! KOCIOŁ CZAROWNIC – ha! ha! ha! Przynajmniej jedna na swoim miejscu! W dalszej części dnia spotkanie z pozostałymi członkami Familii, świętowanie urodzin Kuzyna i wyliczanie niespodzianek dla Iskierki, która w pierwszej kolejności ma zjeść obiad a nie wór słodyczy :D
Złota niespodzianka dla tej małej pannicy, to cel niedzielnej wariacji ciotki na temat biegania dla samego biegania!
.....
START
Wcześnie jestem w okolicach startu – Bartek z Ciocią planują wrócić do domu przed zamknięciem ulic dojazdowych. Wygłupiamy się trochę i razem chłoniemy atmosferę strefy startowej. Umawiamy się na spotkanie za kilka godzin i zostaję sama. Sama ze swoimi myślami, pozytywnymi bardzo. Sama i ... bujda! Obok mnie kilka tysięcy szaleńców ze swoimi planami na maraton, na spełnienie biegowego marzenia, na podjęcie wyzwania. Szukam strefy dla 5:30 – tam ma być Asia z Hasanką i Wojtkiem – zające. Są! Ściskam dziewczyny – Wojtek wiąże balony i wstyd się przyznać ale nie przywitałam się z nim! W grupie: Kasia z Loganem, mówię że lecę swoje i albo mnie *zjedzą albo się uda oszukać potwora.
Uwaga! Za chwilę ruszamy! „Rydwany ognia” Vangelis'a nie robią na mnie wrażenia – Poznań mnie do nich przyzwyczaił ale kolejna nuta!!! „Thunderstruck” AC/DC tak bardzo uderzył w serducho, że Monia się rozpłakała ... szkoda gadać!
.....
0 – 10 km
Zaczęłam spokojnie. Za plecami miałam balony na 5:30 a przed sobą ... wszystkich :)
Założenie na bieg? Robić swoje 2km biegiem i 200m marszem i albo mnie grupa wciągnie i będę mogła sobie popatrzeć na ogony psiaków, albo nie ;)
Wybiegamy na ulicę Chorzowską i kierujemy się do „ronda z kopułą” (moje określenie ;) z nocnej przejażdżki z dworca do śląskiej bazy) i do Spodka, którego bym przegapiła – serio! Serio! W piątek podświetlony na zielono pięknie przyciągał wzrok, teraz szukałam go po swojej prawej stronie i dopiero w ostatnim momencie spojrzałam w lewo – jest! Taki trochę „nijaki” w świetle dnia ale jest! Strefa Kultury, Sala Koncertowa Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia – WOW!
Mam już za sobą małą przerwę. To nie tak, że nie chce mi się biec cały czas – po prostu wiem, że inaczej nie będzie wesoło – a może sobie tylko tak wmawiam? Wiem też, że nie jestem przygotowana na robienie życiówki, na trzymanie tempa i choć jeszcze będę mile zaskoczona, to ten powrót ma być spokojny. Oczywiście wielu biegaczy z wyższej ligi się z tym zgodzić nie może – po co ci maraton, jak nie dasz z siebie wszystkiego. Daję z siebie wszystko – proszę mi uwierzyć – nie trenowałam, czyli nie robiłam interwałów i nie ćwiczyłam siły, nie zrobiłam ani jednego wybiegania na 30 km, to fakt niezaprzeczalny ale włożyłam swe całe biegowe serce w każdy wybiegany kilometr i żaden wyjadacz, który nie docenia takiej pracy szaraka, takim podejściem mnie nie zdemotywuje (choć było blisko) i jednocześnie nie zmotywuje – ja nie muszę nikomu udowadniać i zdzierać asfalt pod prąd. I dziękuję tym ścigaczom, którzy posiadają szacunek do tych, którzy zrobią maraton w sześć godzin z hakiem a nie w dwie z minutami. 
Widzę stojących w korkach ludzi w samochodach i w tramwajach – wiem, że się dostanie nam wszystkim! Niedziela handlowa też nie pomaga ... no ale ja mam inną robotę do wykonania – zadbanie o siebie i dowiezienie mojego pomysłu zdobycia złota ;)
O raju! jak mi się chciało odwiedzić niebieską budkę – na starcie kolejki jak w czasach PRL'u i teraz ... śmiechy i chichy z wolontariuszkami i jazda dalej. Słyszę za plecami rozczulające hasła: „Ojej! Pieski!”. Pokazać mi tego, który ominie Hasankę, Logasia i Arikę bez jakiegokolwiek drgania w serduchu!
I wiecie co? Mamy tutaj zbieg i jak można się było spodziewać ... pierwszy podbieg! Kurka wodna! Na każdej górce ma być marsz ale jeżeli mogę, to sobie podbiegam – w końcu granice należy przesuwać. Wpadamy do Doliny Trzech Stawów – słońce świeci – moja głowa zaczyna się buntować w tym temacie – proszę wolontariuszkę o wyłączenie tej żarówki i ... po jakimś czasie mamy piękne chmurki ;) tak! Można dziękować! Takie prośby nie działają wiecznie ale zawsze jest to ulga, przynajmniej dla mnie. Zieleń uspokaja, bardzo dużo było jej na trasie i to jest wielki plus. 
Kolejny punkt spożywczy – biorę do czapki tyle wody ile się da! Na alejkach spokój – nieliczni jeszcze spacerowicze i rowerzyści. Dzieciaki przybijają piątki a dorośli uśmiechają się i życzą powodzenia. Tutaj ostatni raz widzę przed sobą zbitą grupę na 5:00 i mówię sobie żeby nie przecholować!
byłam ;) foto: Przemek Dubiński - BiegiemPrzezŚwiat
11 – 20 km
Cały czas mam wrażenie, że nie jestem na Śląsku. Po opuszczeniu parku mamy wokół siebie zielone tereny i cały czas jestem tym faktem mile zaskoczona – nie ma tutaj samych hałd, szybów i krajobrazu magazynowego, który owszem jest, istnieje ale nie przytłacza!
Teraz wpadamy w Nikiszowiec – i tutaj padłam! Nie, nie! Spokojnie – nie trzeba było mnie ratować! Ja oniemiałam! Kocham FAMILOKI! A Nikiszowiec to zabytek! Piękne ceglane domy z czerwonymi wnękami okiennymi, z zielonymi wewnętrznymi ogródkami, które widzę tylko przez łuki bram. Ja wiem, że zablokowaliśmy mieszkańców totalnie – proszę o wybaczenie ale ta cisza i spokój, która tam czekała, to lekarstwo dla (mojej) głowy. Jest to niewątpliwa atrakcja trasy maratońskiej! Za rogiem kolejne zabytkowe budynki – KWK Wieczorek – myślałam, że się zatrzymam i pójdę zwiedzać!

NIKISZOWIEC - foto: KOSMODRON PHOTOGRAPHY

Wiadukt w wersji mini na horyzoncie – na zbiegu nie mogę się nadziwić ale znowu wbiegamy w las i w Mysłowice. Grupa wsparcia na *spożywczaku z 20 kilometra miała tablicę z hasłami mocy – zapamiętałam z niej jedno: „Chuck Norris never run marathon!”. To jest piękne! ;) 

21 – 30 km
Na półmetku hasło od współbiegacza (Organizator poprosił uczestników o przesłanie motywujących tekstów – pojawiały się co kilometr ale uwierzcie mi! Zapamiętać wszystkie, to sztuka!) - mogę się ciut pomylić: „jesteś w połowie – meta jest w głowie!”. Prawda!
Karetka na sygnale ... daleko. Familoki z zielonymi wnękami okiennymi (były jeszcze niebieskie i brązowe – nie wiem, czy to jest zależne od dzielnicy, osiedla, miasta? - zawsze zapomnę się wypytać :D ktoś wie?). Zbliża się 25 km – mój punkt krytyczny z zeszłego roku – to tam wszystko stało się jasne – a jak było tutaj? No zachciało mi się iść do toalety a budki nie widać! Zapytałam się wolontariuszki o "wc" i odpowiedź nie należała do najlepszych ale wiecie co dziewczyna zrobiła? Zapytała się policjanta czy mogę wskoczyć do komisariatu (budynek był blisko) i ... mogłam! Aaaaa! Dziękuję! Nie jest źle! Pij! Jedz żele! I do przodu! Mijamy Walcownię Cynku – w oddali ją widać – wieje tutaj w twarz jak na pustym polu! Moja psychika trochę siada – z jednej strony mijam biegaczy, którzy byli przede mną ale nie mam satysfakcji żadnej, bo mam świadomość, że ich założenia na ten bieg były inne i właśnie maraton pokazał jakąś mocną kartę. Z drugiej strony jestem tylko ja i Silesia – niby jest dla mnie łaskawa ale czuję, że łatwo nie będzie, czuję już zmęczenie. Liczba przejść do marszu jest większa, bo podbiegów jest więcej. Motywuję się jak mogę. Na 29 km pierwsza strefa kibica! No nareszcie! Pan z mikrofonem ... zaraz! Pan z mikrofonomem coś do mnie mówi!? - „słucham?/może Pan powtórzyć? - który to maraton? - drugi.”. Ja pierdzielę! Co się dzieje? Dobrze, że kamery nie było, bo obraz nędzy i rozpaczy! Ok! Nagraj *lajfa! 30 km przed Tobą! Pomogło! Patrzę na zegarek i jestem zaskoczona – nie ma jeszcze czterech godzin od staru! Hmmm! Gdzie jest haczyk?
Przed punktem z wodą była grupa z bębnami! NOOOOO nareszcie! Jakiś konkret! Rytmiczna rozpierducha, której wyczekuję na każdym dużym biegu. Na punkcie biorę również kolorowy kubek (paskudztwo) ale mam już to w poważaniu – oczyszczenie organizmu z koksów i tak mnie czeka, byle po finiszu! ;)

31 – 40 km
Pełna motywacji ruszam na ostatnią dziesiątkę z hakiem i nie mogę się doczekać wlotu do Parku Śląskiego – ubzdurałam sobie, że my tam pobiegniemy dość długo i że nawet przelecimy obok chorzowskiego ZOO. No cóż! Taka trasa owszem była - na minimartonie!!! Oj babo!
Policjanci mieli ze mnie ubaw! „A gdzie jesteśmy? Chorzów? Siemianowice? - Jeszcze Siemianowice” - słyszę już za plecami, ponieważ nie zatrzymuję się a idę dalej... jeżeli nie biegnę. 
Dobiegając do punktu na 35 km wiem, że mam katastrofę w lewym bucie – problem polega na tym, że samo wbicie paznokcia w palec obok nie powinno być tak uciążliwe – nie pierwszy raz by się to zdarzyło! (w szatni widzę, że mam piękny kalafiorek – pęcherz, który tak skutecznie mnie spowolnił). No nic! Co tam się działo dalej?
Wyrzucam z siebie tęsknotę za parkiem mijając jednego biegacza, który wspomina jeszcze o wieży Telewizji Katowie, której z kolei on się nie może doczekać! O!!! Racja! Gdzie jest ta małpa?! ;)
Z tego odcinka nie pamiętam wiele – strefa dyskomfortu związana z bólem w papciu była nie do przeskoczenia. Pamiętam grupkę kibicujących Night Runners'ów, rodzinkę z bębenkami dużymi i małymi, ulicę Grzegorzka (?!) (wiadomo! Mój Grześ w domu a ja tutaj!) i starsze małżeństwo przed domem i kiwające i dopingujące!
Pojawiają się kolejne duże grupy kibicujące: VW Ogórek ze swoją budką pomiaru prędkości oraz roztańczone dziewczyny – tyle emocji na tak małym odcinku! Aaaaaa! Skrzyżowanie i wbiegamy w parkową alejkę – nareszcie! Prawie koniec! Już mi się nie chce! Pierdzielę to bieganie! Ostatni raz! Nigdy więcej! Maraton! Sralaton! „Monia! Lecisz!!!!”. Odwracam się i kogo widzę? Wojtka i Kasię z Logasiem! No nie! Po moim trupie!

META 
Alejka ma cegłę w nawierzchni – lepsze to niż kostka granitowa! (ciocia mi powiedziała, że jest to nawierzchnia pierwsza z pierwszych, która po otwarciu parku została położona). Skręcamy i asfalt – pasy dla rowerzystów, rolkarzy i spacorowiczów i ...biegaczy? ;) W Dolinie Trzech Stawów też tak było! Świetny pomysł! ZBIEG – taki najlepszy z najlepszych - kocham, z zakrętem – już mniej kocham. Boli jak cholera! Ale do marszu przejdę za chwilunię. „Monia! Ruszaj!” - znowu Kaśka. #dupajasiuwagreście! Nie da mi spokoju! Dobra! Leć! Do stracenia nie masz już nic! Zegarek nakazuje przerwę! Nie teraz! Już widzę stadion i szczęściarzy z medalami! Kibicują! Dodają otuchy! A może to tylko dla Logasia? ;)
no i się zaczyna powstrzymywanie łez! Skręt i tunel prowadzący do stadionu – przed nim jeszcze trąbiące samochody sponsora. Zatyka mi oddech – tak fizycznie i zdrowotnie, bo fury nie robią na mnie najmniejszego wrażenia! Monia! Weź się w garść – rozchorujesz się później! Wbiegam na „niebieski dywan” - o matulu! Jakie to wspaniałe uczucie! Patrzę pod nogi ale słyszę „darcie”! To Krzysiek! Pokazuje mi, że reszta jest dalej, na górze! Wszyscy! Matko! Wzruszam się bardzo ale zbieram się na ostatnie metry! Jest! Czarownica na mecie!!! Yeah! Mam to! Wróciłam! I koniec! Nie ma mowy – rzucam to w cholerę!
....
Podsumowanie ;)
→ pakiet startowy - na plus!
→ Medal! - cudowny! Złoty! ;D Nawet nie przyjrzałam mu się uważnie. Miałam go na chwilę na sobie ale jak tylko wyściskałam Oliwkę, to przekazałam jej go tak, jak obiecałam. Chyba muszę ponownie odwiedzić Śląsk na biegowo!
→ Wałówka z prowiantem! Niby jestem zdziwona, bo bez ciepłego posiłku ale jest w tym metoda! - nic nie jest rozgotowane ani wystudzone – buła z masłem, serem żółtym i okładem! Batony! Woda – wypita w całości! Mój plecak trzymał mnie na trasie pomiędzy punktami ale zaraz po prysznicu pozbyłam się balastu w nim obecnego. Piwo – poznańska pyra zabiera do domu leszka free ;)
→ Szatnia i prysznice - dlaczego nikt babie nie powiedział, że ciepła woda tylko w kabinie a nie w prysznicu dużym? Buuu... Podejście nr dwa do morsowania zacznie się ... no właśnie?! Kiedy?! Jak będę zdrowa! ;)
→ Organizatorzy – gratuluję Imprezy! Dziękuję za przygodę, którą miałam okazję przeżyć.
→ Kibice – jest Was tak mało na trasie – trzy większe grupy od około 30 km. Dla biegaczy z końcówki jesteście najważniejsi -serio! Kibice – ci, co w drodze do kościoła, na spacer, do sklepu - niezamierzeni, którzy mimo wszystko nie szczędzili swych dobrych słów i rąk w sparciu nas, biegaczy! - DZIĘKUJĘ!
Za wszystkie *piony mocy dziękuję dzieciom i dorosłym. Za przytulasy *śmierducha – bardzo ale to bardzo dziękuję!
→ Bębny! <3 Jeszcze raz wielkie dzięki!
→ Wolontariusze – kłaniam się nisko! Za każde hasła: woda/ izo/ banany/ czekolada/ cukier – dzięki! Za chusteczki do nosa – również ;) za wskazywanie kierunku biegu też dziekuję; prośba do tych nastoletnich: nie kurzcie tyle! ;)
→ Biegacze -  gratuluję i dziękuję za bardzo pozytywną rywalizację.
....
TĘCZA:
* Ciociu Bożenko; Aniu, Krzysiu i Oliwko; Przemku; Bartku – dziękuję – bez Was byłoby trudniej. Może zeszłabym nawet z trasy? Bo nic na siłę być nie miało! Ale upartość mamy we krwi ;) ściskam Was mocno! Pozdrawienia dla Babci Marysi, Irenki i Pauliny!
* Grzesiek, Amelia, Mati i zwierzaki - #matkanagigancie – brak komentarza będzie najlepszym podziękowaniem <3
* Drodzy Czytelnicy – przeczytane? Bardzo dziękuję za poświęconą chwilę ale również za wsparcie na stronie fb – za każdy komentarz z pozytywną motywacją. Kocioł Czarownic nie był straszny ;)
Grzyb'kowa Beato - za wyjaśnienie znaczenia kotła - ściskam - baba przypomina sobie różne rzeczy i uczy się nadal ;)
* Beti! Tak Ty! - za transmisję wyników „na żywo” powinnam mieć focha maksymalnego ;P 
Ale ja Tobie bardzo dziękuję – wzruszyłaś mnie ogromnie! Czekam na Twój debiut maratoński!
* Zające! Pejsy! <3 DZIĘKUJĘ!
ASIU! Wiem, że zależało i miało być inaczej i dlatego ślę tym większe gratulacje - nie poddałaś się i jak na prawdziwego *pejsa przystało przekazałaś pałeczkę Kasi! Jesteś wielka!
ASIA i HASANKA - obie z rozwianym włosem :D
foto: Przemek Dubiński - BiegiemPrzezŚwiat

KASIU! Za poganianie na końcówce - dziękuję bardzo! Następnym razem się pofatyguję i pstryknę w nos w odwecie! ;)
KASIA i LOGAŚ - stoicki spokój i uśmiech
foto: Przemek Dubiński - BiegiemPrzezŚwiat
Proszę wytarmosić Hasankę, Logana i Arikę! moja miłość do hasiorów się pogłębiła ale jeszcze dużo nauki przede mną w psim temacie :)

WOJTKU! Dziękuję - czułam Twój oddech na plecach! 
Wojtek :) foto ze startu: Konrad Morawski - Fotografia
....
Maraton i ... po maratonie!
Poniedziałek
- jeszcze w Siemianowicach mam zaprawę – blok bez windy – do pokonania 3 pietra ;)
- ostatnie śląskie spacery – stopa lewa boli okrutnie – apteka i żel – nie pomaga na długo ale przeciwbólowych tabletek nie biorę, zaczynam obserwację, czy to tylko przeciążenie spowodowane ucieczką od bólu podczas biegu, czy coś poważniejszego;
- pociąg powrotny jedzie szybko ale nie ma możliwości zakupu ciepłej herbaty a zaczynam konkretnie kaszleć;

Wtorek
- leżę – wizyta u lekarza w dniu kolejnym;
- stopa – pozbyłam się winowajcy – kolorowe paznokcie u stóp są przereklamowane :( ale smuteczek jest i nic mi tego nie wynagrodzi;
- jem jak smok!

Środa
- urlop trwa w najlepsze – wracam z poradni z koksami;
- czworogłowe mnie już nie bolą; stopa nadal; pozbyłam się kolejnego (całkiem neutralnego w temacie bólu) paznokcia;

Czwartek
- samopoczucie - jakby wyjęto mi wszystkie baterie ... a ja ...
- chcę biegać – choroba nieuleczalna wróciła;

Piątek
- zbieram się by skończyć relację i się to udaje ;)
- leżę;
- słucham muzyki;
- razem z Grzesiem mamy dzisiaj rocznicę ślubu :D 
....
Czy się udało?
Tak. Zrobiłam ten maraton po swojemu – nie zaczęłam za szybko! i gdyby nie bomba w lewym papciu, to byłoby może i lepiej? ... albo i nie? gdybanie! ;) Zadbałam o nawodnienie – również przed startem. Na trasie miałam plecak z wodą i osobiście nie wyobrażam sobie startu bez – zauważyłam, że bardzo dużo tracę wody pocąc się. Nie złapał mnie żaden skurcz – miałam tylko jednego szota magnezowego na podorędziu i wzięłam go zapobiegawczo. Odżywiałam się ze spokojem: daktyle, żel, koks, daktyle, żel, koks, daktyle, banan, izo, daktyle, żel, koks, izo ... i woda, woda, woda, woda! 
Czy myślę o kolejnym maratonie – tyciu! tyciu! Nie wiem gdzie – choć pewna jestem, że w kraju ;) i jeszcze jednego jestem pewna – przygotowania na tysiąc fajerwerków! Wiem, że „psim swędem” nie cierpiałam tylko dlatego, że wykulałam te swoje (niekompletne) kilometry z planu i że dbałam o rozgrzewkę i rozciąganie. bardzo dużym plusem było podjęcie dycyzji dotyczącej biegu *galołejem.
Uciekam do lasu na dłuższe wybiegania i starty, chociaż asfalt cały czas mnie prześladuje ;)
Przeczytaliście wszystko? To, czego nie napisałam zostawiam dla siebie – jest tego niewiele! 
Dziękuję! Trzymajcie się ciepło i zdrowo!

OLIWKA  ze stokrotką i złotą niespodzianką :)
foto: archiwum prywatne

Monia ... maratońsko spełniona ... baba!
Aha! międzyczasy możecie sprawdzić i ocenić na stronie sts-timing.pl a sporo zdjęć z cyklu "o matko! czy ty żyjesz?" ale i "o! ale fajne!" na fotomarotonie ;)

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Razem dla Bezpieczeństwa

Nie miało być tego wpisu. Miałam ograniczyć się tylko i wyłącznie do krótkich notatek na facebook'u. Ale! Brak wpisu oznaczałby czyste lenistwo z mojej strony oraz nieuczciwość w stosunku do organizatorów. Bo to, że się baba umęczyła to jedno! A sam bieg i wszystko wokół niego, to dwa! I zacznę od końca! logo 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego 31 Baza Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach otworzyła swe bramy dla biegaczy i osób towarzyszących. Dla dzieciaków zorganizowanych zostało mnóstwo atrakcji: zamki dmuchane (wysokie tak, że śmigasz na zjeżdżalni z prędkością światła), ścianki wspinaczkowe (również po same chmury), trampoliny (z gumami i możliwością robienia fikołków), śmieszne dwukołowe pojazdy (ja je określam "dla leniwych ochroniarzy centrów handlowych" ale umożliwiają one szybkie przemieszczanie się z miejsca A do miejsca B - nie wiem jak ten wynalazek się nazywa i szukać nie będę). Pan Sokolnik, który przekazywał informacje o swoich podopiecznych, opow

3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc

Królewna Śnieżka i ... Monia na gigancie :) Ostrzegam: relacja będzie długa ... bardzo długa ... jedynym ratunkiem byłoby podzielenie jej na części ale ... zrobię rozdziały ;) Tylko Ona mogła pojawić się na początku ;) foto: pierwsza część fotorelacji od BikeLife Rozdział 1: Pomysł na Śnieżkę. Uwielbiam czytać relacje z biegów a te okraszone widokami gór radują moje serce i powodują wzruszenie maksymalne - nie wiem skąd ta miłość, bo wycieczka szkolna w liceum, to jedno; Tatry raz w życiu, to drugie i ... kolonie w Kletnie? Ale to już naprawdę inna czasoprzestrzeń!  Bieganie w górach? Toż to wyższa szkoła jazdy! Tzn. biegania właśnie. Krew, pot i łzy i chęć morderstwa! Trafiłam na relację z biegu na naszej Królewnie. Opis trzech rund na Śnieżce, którego autor dozował sobie dystans z roku na rok dłuższy a ja byłam po lekturze jego ostatniego wyczynu. I zaczęło się myślenie. W głowie już miałam plan na Dziewiczą Górę, na którą jeszcze w zeszłym roku bałam się odwa

Wieczorna Dziewicza Góra Biega 2019

W myśl hasła przewodniego na rok bieżący: "jestem tam gdzie mnie nie było" - z małymi wyjątkami ;) - zapisałam się na wieczorny bieg na DziewiczejGórze . Nigdy nie uczestniczyłam w edycji wieczornej a ostatni raz Zołzę czułam pod stopami ... uwaga! ... 1,5 roku temu! Piątek! Po pracy wróciłam do domu, zjadłam obiad, pożegnałam rodzinkę zostawiając im pod opieką zmywarkę i gotową na działanie pralkę i ruszyłam po Tomka! Zjawiliśmy się w biurze zawodów z zapasem czasowym, który pozwolił na spokojne przebranie się i małą przebieżkę w celu sprawdzenia warunków na trasie. Naszła mnie wątpliwość wielka, ponieważ: - spódniczka biegowa miała swą premierę i konieczna jest jej modyfikacja ze względu na podwijające się galoty - albo taki jej urok albo ma noga jest za konkretna dla niej - zaakceptuję ten fakt lub przeróbka; - teren piaszczysty - buty wgryzały się super ale sprawdzenie ostatniego podejścia ... "mamuniu! co ja tutaj robię! - tęskniłaś i chciałaś! - no chciała