Przejdź do głównej zawartości

41 Bieg Lechitów, czyli wytęskniona połówka :)

Droga Czytelniczko! Drogi Czytelniku!
Na wstępie dziękuję za to, że jesteś i akceptujesz moje bieganie i pisanie. Wspierasz dobrym słowem, nie krytykujesz a jeżeli się zdarzy, to motywujesz do pracy, wysłuchujesz moje marudzenie, które pojawia się przed każdym startem – czasem dla zasady, czasem ze strachu – marudzenie, które zmienia się we wzruszenie lub totalne gadanie głupot. A to, że znajdujesz chwilę na przeczytanie tego, co tak nieudolnie piszę, to już mistrzostwo świata cierpliwości i wyrozumiałości!
Napiszę dzisiaj o moim półmaratonie, który miał miejsce 16 września.
W jednym z „fejsbukowych” komentarzy napisałam tak:
Lekko nie było.
Trzy lata od debiutu.
Prawie rok od ostatniego półmaratonu.
Po pięciu miesiącach od „zielonego światła” na bieganie po kontuzji.
Galołejem.
Było zacnie.”.
Dopiszę jeszcze jedno: na trzy tygodnie przed maratonem.
Uspokajam Ciebie – ten maraton będzie zrobiony z głową, wolno, bez presji na czas, z uśmiechem. Cały plan maratoński robię na zebranie potrzebnych kilometrów, by wytrwać, wytrzymać, być, doświadczać radości z biegania. To będzie moja wisienka na torciku tegorocznego biegania a raczej powrotu do biegania … powrotu przez duże „P”. Ale zanim to się stanie …


Pakiet odebrałam w sobotę – nowa lokalizacja Biura zawodów w przestronnej hali sportowej. Wszystko szło sprawnie a otrzymany wcześniej sms informujący o nr startowym pomógł skierować się bezpośrednio do odpowiedniego stanowiska. Na parkingu tłumy – już wiedziałam, że opcja przyjazdu tutaj w niedzielę odpada i pozostaje tylko plan B, czyli uśmiechnąć się do Grześka i poprosić o transport na linię startu. W niedzielny poranek poziom stresu przedstartowego wzrósł. Miałam marzenie czasowe – zmieścić się w 02:30:00 – ale nie był to mus i granica, po której przekroczeniu miałabym zejść z trasy ;)

Wesołe auto podjechało do Dziekanowic. Wysiadłam, zostawiłam bluzę i pożegnałam się z Rodziną.

Na starcie tłumy – dawno nie brałam udziału w masowym biegu. Pojawiło się też wzruszenie: jestem na starcie mojego ukochanego dystansu. Wdech i wydech! Sprawdzam godzinę. Nie jestem pewna kiedy rozpocząć rozgrzewkę – nie lubię już tej przedstartowej. Szukam kawałka trawnika i korzystam ze ścieżki – nie tylko ja, obok drepczą i truchtają inni. Posilam się daktylami – dwa z trzech weszły przed samym startem.
Znajduje mnie Kuba – podnosi moje morale – niestety gubię go z pola widzenia (to wina mojej dekoncetracji - widziałam niebieską chustę później ale na klacie nie było niebieskiej koszulki!). To nic! Przecież każdy z nas ma swoje założenia. A ja nie chcę być dla nikogo balastem. Pojawia się Kosia i Piotrek i Zuza z Martą i Robertem - Panną Młodą i Panem Młodym- ot, pożegnanie stanu panieńsko-kawalerskiego na trasie Biegu Lechitów :D
Start – ustawiliśmy się w swych strefach startowych. Ja jednak opuszczam towarzystwo i przesuwam się na koniec. Oj! Jaki ten ogon rozciągnięty. Marszem zmierzamy do Bramy Ostrowa Lednickiego! Z uśmiecham i ze łzami wzruszenia – no dobrze! Ja te łzy miałam (no wariatka jakaś!)
Opiszę teraz tak, jak dyktował mi zegarek a ten miał zaprogramowanego „galołeja”: 2 km biegu /200 m marszu.

2 km – pierwsza przerwa – dopiero co ruszyłam i grzecznie się zatrzymuję. Mięśnie, które po rozgrzewce były gotowe do działania i ostygły przed samym startem i weszły w tryb zadaniowy ponownie, otrzymują komunikat: czas na odpoczynek. Głowa się buntuje ale tłumaczę jej, że inaczej skończymy w polu! Raźny marsz. 200 metrów. Trwa dość długo. Agrafka. Uśmiech i pozdrowienia dla tych, którzy już zawrócili. O! teraz ja! Nawrót i długa, bardzo długa prosta do mety, która ma zakręty ale tak nieliczne, że brak ich wspomnienia nie stanowi braku dokładności. I zjadłam ostatniego daktyla!
4,2 km – chyba mam przed sobą Zuzę – wiekopomna chwila! „Nie ciesz się babo! Przecież Zu nie ściga się dzisiaj z nikim! - No niby tak ale jakby tak ją wyprzedzić? … czy dam radę utrzymać ten dystans, czy mnie zje? ;) Rety jaka ja jestem okropna! Ale chociaż raz?! Spróbować nie zawadzi!” – takie to rozmowy w mej głowie. No i oczywiście zachciało mi się skorzystać z toalety. Tak ciut! Z racji otaczającego nas terenu miałam do wyboru kilka opcji: rów, szczere pole, stacja benzynowa, domy przy drodze. Kibiców mało ale jednak byli! Z tych początkowych kilometrów pamiętam Starszą Panią z kluczami w ręku dźwięczącymi w rytm jej oklasków. Aha! Postanowiłam dobiec do toy-toy’ków na 5 km.

6,4 km – toy-toy’ ominęłam – odechciało mi się … chwilowo! Bardziej interesował mnie punkt wodny i zmoczenie czapki. Aha! Zapomniałam napisać, że biegłam z plecakiem i miałam swój zapas wody – o jaki to był dobry pomysł. Tak, wiem! To tylko półmaraton i punkty co pięć kilometrów ale ochrona od słońca, to przydrożne drzewa i to nie na całej długości trasy a tylko w tych miejscach, gdzie były już od lat i bez własnej wody w butelce lub w plecaku … ja marnieję, przegrywam, odpadam ;)
W przerwie cały czas starałam się iść żwawo! Pracowałam ramionami, jakbym miała przyczepione do nich kijki! Ale tylko te wymyślone, wyobrażone i nieprawdziwe! Te realne to nie moja bajka! No chyba, że spełni się kolejne marzenie i wdrapię się na jakąś górę … ale ciii! To plany na przyszły rok!

8,6 km – jest to moment, gdy wyprzedziłam „grupę bojową” i za chwilę zostałam przez nią połknięta - kolejna przerwa została przez zegarek oznajmiona. W Biegu Lechitów biegną Wojowie – jaką oni muszą mieć kondycję! Ja miałam na sobie krótkie portki i koszulkę z krótkim rękawkiem, która miała mnie ochronić przed ewentualnymi otarciami od plecaka , czapka z daszkiem i filtr przeciwsłoneczny na odkrytych częściach ciała. A Wojowie? Długie spodnie obwiązane na łydkach rzemykami, długa koszula, na której leżała kolczuga, hełm na głowie, na plecach przewieszone tarcze a w rękach toporki lub miecze! Nie mam pytań! I tak jak trzy lata temu, tak teraz kłaniam się nisko i dziękuję z całego serca. Wybijany, przez uderzającą o tarczę kolczugę, rytm stanowił chwilowy dla mnie odpoczynek. Spotkałam ich na trasie w momencie delikatnego i dość długiego podbiegu przed rondem w Łubowie– posiliłam się żelem i leciałam dalej, zostawiając ich za swoimi plecami. Razem z chłopakami biegła asekuracyjnie jedna Pani – w stroju kwiecistym ;)
Cały czas czekałam na wiadukt – wiedziałam, że tam przejdę do marszu nadprogramowo a kryzys, który mnie złapał wcale mi nie pomagał. Słońca już miałam dosyć! Odczuwałam już delikatne pieczenie w udkach – naturalna witamina D3 wchodziła bez pytania. Jest! Raz! Dwa! Trzy! Cztery! Raz! Dwa! Trzy! Cztery! Ręce na kolanach, na biodrach i znów na kolanach! „Weź się w garść! Zbiegnij!”. Widzę zielone pudełka – kolejka! No nie! Odpuszczam! Punkt z wodą i ekipa ze szkoły mojej córki! Pan Opiekun uwija się jak w ukropie! Dzieciaki pomagają! Biorę kubeczki od Kasi i jeszcze kilku osób! Polewam się optymalnie i uciekam, słysząc: „kurczę! Myślałam, że to będzie spokojny ranek a tu tyle roboty?!” (to nie była Kasia, tylko młodsze dziecię!). Oj, dzieciaki! Gdyby nie Wasza robota, byłoby z nami – biegaczami – krucho!

10,8 km – kolejna przerwa … i coraz krótsza! Jestem świadoma faktu, że zwalniam ale to dopiero półmetek! „Weź się w garść!” jestem na najgorszym odcinku trasy – droga techniczna, którą biegniemy ciągnie się dla nas od wiaduktu w Pierzyskach do Skiereszewa! Tutaj przeciwnikiem jest słońce i … własna głowa. Sprzymierzeńcem – upór, wytrwałość i wytrzymałość. Niezależnie od tego czy jesteś na czele stawki, w jej środku, czy na końcu.

13 km – wcinam koksa: tabletkę – temat sprawdzony na wybieganiu ale jak mnie nie wybudzi z marazmu, to ostatni raz faszeruję się czymś innym niż daktyle – na kolejne bieganie zabieram całą paczkę! Ha! Ha! Na horyzoncie toy-toy’ek. Noooo! Można biec dalej! Punkt wodny! „Oblać Panią?! – woła dziewczyna na widok moich usilnych starać w tym temacie – dawaj!!!”. Bukłak z wodą służy mi również do chłodzenia karku – nie pytaj jak to robię technicznie, gdy plecak cały czas trzymam na plecach!

15,2 km – jesteśmy już w Skiereszewie. Zaczyna się niska zabudowa. Cały czas przesuwam się do przodu. Cieszy mnie to bardzo. Czasami mijam kogoś i … akurat mam przerwę i mijana osoba wyprzedza mnie. Po 200 metrach ruszam ponownie i łapię „gacie”, „papcie”, „plecy” ponownie. Zdarza się też, że ktoś wyprzedza mnie a ja nie gonię uparcie, tylko krok za krokiem biegnę swoje! Tutaj, jedna z mieszkanek stoi z butlą wody dla spragnionych – jej syn (a może zięć?) donosi kolejną. Ja akurat się suszę ;D i … jestem głodna! No kurka wodna! Żel! Do połowy tym razem- bo to nie ma najmniejszego sensu – nie wchłonie się już przed metą – to tylko dla zmylenia przeciwnika ;)

17,4 km – dziewczyna z wężem ogrodowym na horyzoncie! Całą drogę o tym, marzyłam! Lej dziewczyno! Lej! 18 km ma tylko tabliczkę informacyjną – flagi brak ale za to stoją tam dwie osoby (obok grupy wolontariuszy) – małżeństwo ze stażem, o którym wielu marzy!
Odpoczynek jest już taki krótki! Ale jeszcze trochę – cholera! Gdzie są te iglice katedry! Wiadukt nad nami – trochę cienia. Zakręt a tam: dwie dziewczyny – harcerki. Musiały odłączyć się od grupy, która jest na ostatnim punkcie z wodą. Jedna z nich tak „drze papę”, że mam ochotę ją wyściskać. Pękam ze śmiechu - w duchu oczywiście a na twarzy banan. Kochana!

19,6 km – jeszcze trochę. Ostatni Punkt z wodą. Biegnę. Nie odpoczywam – wiem, że czeka mnie jeszcze ostatnie podejście. Jesteśmy w urokliwym zakątku. Biegniemy ścieżką wokół Jeziora Jelonek, już tak blisko katedry! Jest! Ostatnia górka! Pierdzielę! Idę! I Kibice! „Jeszcze troszkę! Biegnij! Dasz radę!”. Krzyczą do nas wszystkich i każdego z osobna! Każdy zdobywa swój Everest. Ruszam z górki. Tym razem nie ma dużo kostki brukowej. Zieleń polany i …
Meta! Woda! Medal! Jedzenie! Ekipa z linii startu! <3

Wiadomości od Grzesia, że czekają pod pomnikiem, że schody zamknięte! To nic – idę i spotykam Królika-Woja!

Są! Jak dobrze ich przytulić! Podzielić się swoim szczęściem! Tak! Biegowe szczęście! Bo dałam radę! Bo nie szarżowałam! Bo chłonęłam to, co najlepsze – każdy uśmiech i gest spotykanych ludzi. Pokonywałam swoje małe kryzysy. Próbowali mi wmówić, że samochód zaparkowany 10 km od mety! nie dałam się nabrać! :D

Pogoda. Słońce - mój największy przyjaciel od samego rana w pełni blasku. Słońce – mój największy przeciwnik tego dnia. Dobrze, że mamy wrzesień.

Kibice. Nadal uważam, że Bieg Lechitów jest biegiem w samotności. Start i meta to główne zgrupowania obserwatorów. Dziękuję serdecznie tym, którzy pojawili się na trasie.

Organizacja. Na medal! Pakiet zacny – koszulka (szkoda, że nie długi rękaw ;)), chusta funkcyjna, drewniana łyżka, koksy, „prasa”.

Wolontariusze. Najlepsi! :D

Biegacze. Ogólnie rzecz ujmując – wspaniali! A że są wyjątki, które przedstartowo pójdą w krzaki (choć zielonych budek bez liku!) i nie dowiozą (nawet na 200 metrów przed punktem z wodą) tubki po żelu?! (serio! widziałam na własne oczy). Jestem paskuda w tym temacie ale starty w lesie uczą poszanowania otaczającego świata, pracy wolontariuszy i organizatorów! Polecam! Na swoim podwórku nie zostawisz sreberka ani na środku, ani w kącie! I najważniejsza karta przetargowa – pusta tubka jest lżejsza, niż pełna ;)


No to ... chyba tyle. Czas? Aha! 02:24:49
Miejsce Open: 3150 (na 5km byłam 3370).
Tempo: malało ;)


No to … DO NAPISANIA!
Monia ... bardzo uśmiechnięta baba :D
medal - właność prywatna ;)



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Bieg Razem dla Bezpieczeństwa

Nie miało być tego wpisu. Miałam ograniczyć się tylko i wyłącznie do krótkich notatek na facebook'u. Ale! Brak wpisu oznaczałby czyste lenistwo z mojej strony oraz nieuczciwość w stosunku do organizatorów. Bo to, że się baba umęczyła to jedno! A sam bieg i wszystko wokół niego, to dwa! I zacznę od końca! logo 31 Bazy Lotnictwa Taktycznego 31 Baza Lotnictwa Taktycznego w Krzesinach otworzyła swe bramy dla biegaczy i osób towarzyszących. Dla dzieciaków zorganizowanych zostało mnóstwo atrakcji: zamki dmuchane (wysokie tak, że śmigasz na zjeżdżalni z prędkością światła), ścianki wspinaczkowe (również po same chmury), trampoliny (z gumami i możliwością robienia fikołków), śmieszne dwukołowe pojazdy (ja je określam "dla leniwych ochroniarzy centrów handlowych" ale umożliwiają one szybkie przemieszczanie się z miejsca A do miejsca B - nie wiem jak ten wynalazek się nazywa i szukać nie będę). Pan Sokolnik, który przekazywał informacje o swoich podopiecznych, opow

3 x Śnieżka = 1 x Mont Blanc

Królewna Śnieżka i ... Monia na gigancie :) Ostrzegam: relacja będzie długa ... bardzo długa ... jedynym ratunkiem byłoby podzielenie jej na części ale ... zrobię rozdziały ;) Tylko Ona mogła pojawić się na początku ;) foto: pierwsza część fotorelacji od BikeLife Rozdział 1: Pomysł na Śnieżkę. Uwielbiam czytać relacje z biegów a te okraszone widokami gór radują moje serce i powodują wzruszenie maksymalne - nie wiem skąd ta miłość, bo wycieczka szkolna w liceum, to jedno; Tatry raz w życiu, to drugie i ... kolonie w Kletnie? Ale to już naprawdę inna czasoprzestrzeń!  Bieganie w górach? Toż to wyższa szkoła jazdy! Tzn. biegania właśnie. Krew, pot i łzy i chęć morderstwa! Trafiłam na relację z biegu na naszej Królewnie. Opis trzech rund na Śnieżce, którego autor dozował sobie dystans z roku na rok dłuższy a ja byłam po lekturze jego ostatniego wyczynu. I zaczęło się myślenie. W głowie już miałam plan na Dziewiczą Górę, na którą jeszcze w zeszłym roku bałam się odwa

Wieczorna Dziewicza Góra Biega 2019

W myśl hasła przewodniego na rok bieżący: "jestem tam gdzie mnie nie było" - z małymi wyjątkami ;) - zapisałam się na wieczorny bieg na DziewiczejGórze . Nigdy nie uczestniczyłam w edycji wieczornej a ostatni raz Zołzę czułam pod stopami ... uwaga! ... 1,5 roku temu! Piątek! Po pracy wróciłam do domu, zjadłam obiad, pożegnałam rodzinkę zostawiając im pod opieką zmywarkę i gotową na działanie pralkę i ruszyłam po Tomka! Zjawiliśmy się w biurze zawodów z zapasem czasowym, który pozwolił na spokojne przebranie się i małą przebieżkę w celu sprawdzenia warunków na trasie. Naszła mnie wątpliwość wielka, ponieważ: - spódniczka biegowa miała swą premierę i konieczna jest jej modyfikacja ze względu na podwijające się galoty - albo taki jej urok albo ma noga jest za konkretna dla niej - zaakceptuję ten fakt lub przeróbka; - teren piaszczysty - buty wgryzały się super ale sprawdzenie ostatniego podejścia ... "mamuniu! co ja tutaj robię! - tęskniłaś i chciałaś! - no chciała