„Tylko nie wariuj za
bardzo” - powiedział mąż do żony na pożegnanie.
....
Przed
startem pozytywny stres. Przygotowania. Przebieranki. Spotkania
znajomych. Marto! Dziekuję za pogaduchy i gratuluję korony!
;)
START!
Początek z uśmiechem na ustach. Piąty kilometr –
nawodnienie – nawrotka. Tempo na półmaraton – pukam w
czoło i dyskutuję z najbliższymi biegaczami, że to nie jest
dobrze – tuż za plecami flagi na 4:30 i wiem, że ja tam powinnam
być. Ale biegnie się dobrze i cały czas mówię sobie, że
zawsze mogę zwolnić i dowieźć/powalczyć o czwórkę z
przodu. Nie wiem jeszcze, że to nie tempo położy ten bieg. Nie
omijam żadnego wodopoju, nie mam przy sobie butelki/plecaka,
ponieważ punkty rozstawione są szczodrze. Dziesiąty kilometr –
Hetmańska – w dół – heheszki pod mostem – Dolna Wilda
– kibicująca Grażynka z Darią i Igą! Dziękuję!
Droga
Dębińska – nadal się dobrze biegnie. Powrót na Hetmańską
i byle do Starołęki – wszędzie kibice – wspaniali!
Indywidualni lub zgrupowani! Woda! Półmaraton! Piłsudskiego.
Zaczynam odczuwać dyskomfort biegowy. Rozmawiamy z Izką, że jednak
bekniemy za to tempo. Marcina z nami już nie ma, Agata wskakiwała do wc na 10 km. Biegnę już bez czapki – ciepło jest –
zmaczam ją w każdym puncie i schładzam nią czoło i kark. Przez
sekundę mam ochotę wskoczyć do brata ... „jeszcze trochę i
Chartowo – tam mają być dziewczyny!”. Muszę do wc! Wymiana
higienicznych rzeczy, tak dla kontroli sytuacji, konieczna– ot
żywot kobiety. Wiem, że na 25 km jest punkt i toy-toy'ki i to mnie
trzyma w pionie.
....
....
Są! Różowe! Roześmiane! Karolina z
dziećmi! Monia! Beata! Iza! Wzrusz! To nic, że lecę w innej
koszulce! Dziękuję Wam za energię! Dostaję od nich mega kopa i
wodę. Zaraz #spożywczak ale najpierw wc. Pozycja narciarza nie
boli.
Raz dwa i dalej w drogę. Jeszcze raz woda i jazda ...
Malta. Doganiam Agatę; Izę widzę 20 metrów przed nami. Niby
jest dobrze. Ale zaczynam czuć parcie na pęcherz i cewkę. Bieg
zaczyna być nieprzyjemny. Kurka wodna! Przecież byłam w toalecie!
Zieleń Malty odpręża.
Chłopaki z gitarami! Jesteście
najlepsi! Klaudia i Przemek! Dziękuję!
Krańcowa – woda.
Warszawska – na zakręcie niespodzianka! Mariusz!
Długa
prosta! Trochę marszem, trochę biegiem - jeszcze z przewagą
ostatniego. Przy Katedrze postanawiam łyknąć szota magnezowego –
nie powinien zaszkodzić. Nad Wartą mam ogromną ochotę dać nura
do lodowatej wody. Biegnę dalej i widzę ten czerwony punkcik!
Hanna! Z pomarańczkiem! Kochana! „Jest do doopy! - jakie do dupy?!
Jest dobrze!” i klepie mnie w zadek – odczuwalna sprawa ;)
Woda ... Na Alei Wielkopolskiej boli, wc zajęte
i pan w kolejce. Jeszcze trochę wytrzymam (niestety ubzdurałam
sobie, że kolejna możliwośc będzie przed zejściem podziemnym w
parku – mały błąd) ale i tak zastanawiam się co się dzieje,
dlaczego boli, piję owszem ale nie tyle by trzeba było za każdym
razem iść siku, no! Park Sołacki! Przed torami Anetka! Koleżanka
z pracy! (na początkowych kilometrach widziałam Iwonę). No wzrusz
jest! Trochę ze mną biegnie – pierwszy raz mówię
otwarcie, że coś jest nie halo! Moja Rodzina! I cola! Dobra!
Wygazowana! (czuję błogość ale i niepokój – po kilku
łykach mam wrażenie, że w ustach susza!) Nie biorę pomarańczy
... szkoda, była z solą, tak jak prosiłam. Zabieram chusteczki, bo
ta toaleta mi nie da spokoju a ja toy-toy'ków wręcz nie
cierpię. Anetka ucieka do swoich! :* Amka obok! Chłopaki kierują
się w stronę tunelu- tam chciałam uzupełnić pomarańczowe
elektrolity! No i teraz BOMBA RÓŻU: Zuza, Agata, Ania,
Justyna, Agata, Ania, dzieciaki i mężczyźni tych kochanych bab! :D
Zuza rozwala mnie plakatem z Babcią Marysią w roli głównej!
Przecież ja biegnę po medal dla niej! Mój wysiłek to
pryszcz w porównaniu z problemami życiowymi innych. Z tyłu
głowy mam zakodowane to, że nawet „tu i teraz” obok mnie biegną
codzienni Herosi ... Dziewczyny! Dziękuję! Dalej: pomarańczowa
Strefa Kibica – nie widząc wc, kroczyłam dalej bez zaczekania na
chłopaków - podziemne przejście – alejka – Niestachowska
i zakręt na Świętego Wawrzyńca. Jest bufet – jest wc i
...
wychodzę załamana – pod względem zabezpieczenia
higienicznego czysto ale siku szybkie i ciemne – pije wodę,
zaczynam biec i znowu się chce – nie jest dobrze. Z różnych
czytadeł wiem, że mam problem – odwodniłam się. Pierdzielę ten
podbieg! Podejdę! I zaczynam myśleć, w którym miejscu
popełniłam błąd.
Ściana gRUNwaldu! Tam Kosia, Piotrek z
Moniką, Irek (którego prawie nie poznałam) i reszta.
Zamieniam z Kosią słowo. Piję wodę! Lecę dalej! Doganiam Arka,
Darka i ich wsparcie: Ewelinę, Hanię i resztę. Rozmowa z Eweliną
i ostatni raz podejmuję rękawicę i biegnę. Spinam mięśnie
brzucha i podbrzusza, jakoś daję radę. Nogi... no bolą! Przecież
nie napiszę, że lecę na świeżości ;) Na Bułgarskiej punkt z
wodą, który przemiły pan kierowca dostawczaka zwija!!!!
Wolontariuszki dwoją się i rozdają kubki w locie – nie odbijam
do samotnego toy'ka, przetrwam do Grunwaldzkiej. Wcześniej punkt
Night Runners'ów – już idę. Już wiem, że tak będzie
bezpieczniej dla mnie. Serce jeszcze się buntuje ale rozum mówi
spokojnie, że „nie! skończyłaś walkę o czas już dawno –
teraz dowieziesz zdrowie do mety”. Na zakręcie, po raz trzeci,
widzę Sławkę, Justynę i Damiana – są tutaj od samego początku!
Oni widzą moją rezygnację i wspierają dobrym słowem i ...
chusteczkami. Nie ma łez. Ale przede mną ostatnia prosta, ostatni
punkt z wodą. Dobiegam tam, odwiedzam toaletę i już mam pewność,
że mam problem. Ok. idziesz!
Na tej prostej ktoś miał większe
kłopoty ode mnie – na asfalcie widzę ślady krwi, strzykawkę,
części rurki do intubacji ... strach ściska serducho.
Biegnę
... tfu! Idę dalej! Kasia z chłopakami! Rozmowa! „Monia! Masz to!
- tak! Bez czwórki z przodu ale medal dla Marysi będzie”.
Rozstajemy się. Dalej strefa PRO366! Dziękuję! „Monia! Leć! -
nie mogę”. W środku płaczę- nie widać tego ale takiego żalu
do samej siebie dawno nie miałam. Idę dalej. Można powiedzeć, że
idę od 38 km. Staram się by marsz był dziarski. Zamieniam po
drodze parę słów z ratowniczkami, potwierdzają moje obawy i
odsyłają do lekarza na mecie. Już dawno wyprzedziła mnie flaga na
5:00. Głeboki oddech i dalej do przodu. Na ostatnim zakręcie słyszę
okrzyki z trybun: „Moniaaaa!”- to Agatka i Robert! Robert
pokazuje, żebym biegła – ja kiwam głową, że nie ale wkraczając
na niebieski dywan przechodzę z zaciśniętymi zębami do truchtu.
META! Zero wzruszenia! Zero łez szczęścia! „MOOOOnia!” -
odwracam się a tam Trenejro w roli wolontariusza od medali ;) Szukam
punktu medycznego i proszę o rozmowę z lekarzem – odwodnienie
zostaje oficjalnie potwierdzone. Idę po ciacho (i jest to mój
jedyny posiłek na mecie, nie mam ochoty na nic innego), piję wodę
i cierpię. Podchodzę do Trenejro – mówię jak jest –
dostaję nakaz #niesikania i #nawadniania przez najbliższą godzinę
:D „A medal mi dasz? - pytam – no pewnie! Jest dobrze! Zrobiłaś
to i nie jesteś ostatnią z naszych!”. Ja nie znajduję w tym
krzty pociechy. Idę po kolejny kubek wody. Idę do grupy –
otrzymuję gratulacje, z których nie potrafię się cieszyć,
w skrytości płaczę - nie widać tego na zewnątrz. Idę do depozytu i pod prysznic. Nie chce mi
się nic. Anetka widzi moją formę psycho-fizyczną w pełnej
krasie. Jeszcze raz się spotykamy po moim powrocie z łazienki. Razem
z Eweliną, Darkiem i Arkiem. Herbata – dobra bardzo. Nie ryzykuję
piwa z kija, choć miała to być dla mnie nagroda. Po drodze do domu
kupuję sobie piwo bezalkoholowe. Też zrobi swoją robotę. W głowie
mam już poskładaną układankę. Miałam czas na pytania i
odpowiedzi, szukanie punktu zapalnego.
Jadę do Rodziców.
Jem obiad. Piję ... dużo! Trenejro nawet na odległość czuwa i
się dopytuje - ot taki charakter – odpowiedzialność i rozwaga,
to jego drugie imię ale szaleństwo nie jest mu obce!
Powrót
do domu. Po drodze wsiadam do swojego samochodu i patrzę, że mam
coś za wycieraczką! Z początku zgłupiałam – nr startowy z
maratonu! No ale swój mam w plecaku! Dagmara! <3
....
Trasa poznańskiego maratonu
jest cudowna i ma swoje smaczki.
Organizacja – punkty odżywiania
super, choć inaczej rozplanowałabym ilości bananów i
pomarańczy od połowy trasy (tych drugich, w środkowej części
dystansu, było za mało) i jeszcze kwestia zwijającego się punktu
wspomnianego wyżej - co było przyczyną? Kto podjął decyzję?
Zapewne nie młodzież!); cały czas uważam, że jest za mało
pryszniców dla pań. Opóźniony start – mówi się
trudno ale zapewne miał wpływ na wiele i wielu. Strefy na samych Targach - super. kiedyś sie zobaczymy ponownie.
Wolontariusze –
na medal!
Kibice – wspaniali! Dziękuję! Kolorowe grupy!
Dawaliście radę! ;)
Zespoły muzyczne! <3
Kierowcy i
pasażerowie pojazdów wszelkich – za cierpliwość ściskam
Was mocno!
Biegacze! - dziekuję za rywalizację!
Niestety
jeden z biegaczy zmarł. Najbliższym składam wyrazy
współczucia.
....
Moja układanka - każdy z nas jest
odpowiedzialny za swoje poczynania i dlatego:
- tempo – zaczęłam
za szybko; nie powstrzymałam siebie na samym początku, dałam się
ponieść; jeden trening na tempie półmaratonu gwiazdki nie
czyni i myślenie, że potem się zwolni jest błędne – lekcja nr
1, która nie miała żadnego wpływu na finał;
- okres –
nie pierwszy i nie ostatni! Ale sprawa upierdliwa bardzo; plus taki,
że w sobotę były zwiastuny a w niedzielę dzień pierwszy – do
przeżycia! Jedna wymiana środków higienicznych i lecimy
dalej; przed startem tabletki, które nie miały wpływu na
bezpieczeństwo biegu – skonsultowane z farmaceutą przed
startem.
- nawodnienie – hmm... rano zrobiłam kawę i niby nie
musiałam jej wypić, ponieważ wszystkie potrzeby załatwiłam i
stres przedstartowy związany z toaletą prysł ... ale! Ja kawę
lubię i do tej pory nie miałam żadnych problemów podczas
startów, nawet tych w najgorszym upale. Niestety! Nie zabrałam
podręcznej butelki, to raz. Piłam jeszcze około 7:40 – przed
oddaniem plecaka do depozytu – popijałam tabletki – byłam w
toalecie około 8:00 – woda około 8:15 na chwilę przed udaniem
się na miejsce zbiórki. Około 8:45 przycisnął mnie pęcherz
i zaliczyłam toy'ka. I teraz tak: nie brałam butelki, bo na trasie
są punkty, ok. ale do tego pierwszego punktu dotarłam o całe 45
minut później niż planowałam – jak wiadomo start był
opóźniony a z głodu wzięłam kęs batonika bez popitki –
czyli od 8:15 do 10.20 (oczekiwanie do godziny planowego startu +
opóźnienie + 30 minut do punktu) bez kropli wody.
Całe
przygotowania zrobiłam na batonach właśnie. Ale na długie
wybiegania miałam plecak. W sobotę miałam dylemat – brać
plecak, nie brać. Wydaje mi się, że kawa przed maratonem, to
kłopoty dla Moni na trasie. I lepiej mieć swoje zabezpieczenie w
bukłaku, niż cierpieć. Wypłukałam się z rana oraz nie zadbałam
o odpowiednie nawodnienie w sobotę – piłam i owszem, ale raczej
niewystarczająco.
Dlaczego żal? Bo byłam przygotowana – wiem
o tym – potwierdza to fakt, że nogi mam zmęczone ale nie obolałe.
Ot, kolejne bardzo długie wybieganie. Mogę chodzić. Może wybiorę
się na trening obwodowy dzisiaj – taki rozruch? Delikatnie. A
jutro sobie pobiegnę do lasu. I wypłaczę do końca ten żal.
Zieleń oczyszcza.
Zaliczyłam! Pan Maraton trzyma w swej garści
całą talię kart i rozdaje je znając słabe punkty przeciwnika.
Te, które wyłożył przede mną na stole wczoraj są już
zaznaczone- wiem co będą oznaczać następnym razem i będę gotowa
na odpowiedź. Maraton nie pozostanie dłużny – wyciągnie
kolejnego asa! Ale mimo to spróbuję raz
jeszcze!
....
Grześku! Amelko! Mateuszu! Dziękuję!
Edycja:
1. Postanowiłam określić "z nazwiska" tegoż Pana Maraton'a ;)
2. W tekście, w postaci kropek, odgrodziłam toy-toy'ki od dziewczyn z Chartowa - szybkość wylewanych na elektroniczny papier myśli dawała wrażenie, że ucieszyłam się z plastikowych pudeł (i wychodziło, że koloru różowego) a nie z grupy wspaniałych kobiet, które dodawały biegaczom skrzydeł!
3. odmiana przed przypadki!
ech! sztuka pisania, to jest jednak sztuka! ;) a ja taki mały robaczek!
pozdrawiam! Monia :D
![]() |
Medal dla Babci Marysi :D |
Edycja:
1. Postanowiłam określić "z nazwiska" tegoż Pana Maraton'a ;)
2. W tekście, w postaci kropek, odgrodziłam toy-toy'ki od dziewczyn z Chartowa - szybkość wylewanych na elektroniczny papier myśli dawała wrażenie, że ucieszyłam się z plastikowych pudeł (i wychodziło, że koloru różowego) a nie z grupy wspaniałych kobiet, które dodawały biegaczom skrzydeł!
3. odmiana przed przypadki!
ech! sztuka pisania, to jest jednak sztuka! ;) a ja taki mały robaczek!
pozdrawiam! Monia :D
Super artykuł , momentami wzruszający . Brawo Monia 👍
OdpowiedzUsuńDziękuję :D
Usuń