Historia o tym, jak zdobyłam odznakę Łemko - Przedszkolaka, czyli jak pokonałam na własnych nogach dystans prawie 30 kilometrów na trasie Łemkowyna Trail przemierzając ścieżki Beskidu Niskiego w ramach biegowego święta pod nazwą Łemkowyna Ultra Trail 2022.
![]() |
Autor plakatu: Ryszard Kaja |
Początek górnolotny, wiem. Epicka Łemkowyna zagościła w mej głowie parę ładnych lat temu. Naczytałam się o niej wiele, naoglądałam zdjęć bez liku. Dwa lata temu miałam wystartować na dystansie maratońskim ale treningi pokazały, że jestem na niego jeszcze niegotowa i zmieniłam dystans na najkrótszy. Te dwa lata temu szlag wszystko trafił, bo przyszedł covid i pozamiatał.
Dwa
lata temu miało być inaczej – biegowa
przygoda miała mieć trzech uczestników: Gosię, Macieja i mnie a
dziewczyński zespół miał biec razem …
potem była edycja majowa – kurczaki! Ale to musiało być piękne,
kiedy wszystko wystrzeliło pąkami! Wtedy też
nie pojechałam – uziemiona kwarantanną na cały miesiąc
myślałam, że oszaleję!
Z początkiem wakacji 2021 zaczęłam regularnie biegać, wracać do jakiejkolwiek formy biegowej, myśląc o październiku i niestety nie wystartowałam – nie byłam gotowa na samodzielną jazdę tak daleko, pozostała część ekipy „szalonych i szczęśliwych” miała już inne plany a ja nie chciałam szykować wyjazdu na wariackich papierach.
Z początkiem wakacji 2021 zaczęłam regularnie biegać, wracać do jakiejkolwiek formy biegowej, myśląc o październiku i niestety nie wystartowałam – nie byłam gotowa na samodzielną jazdę tak daleko, pozostała część ekipy „szalonych i szczęśliwych” miała już inne plany a ja nie chciałam szykować wyjazdu na wariackich papierach.
Ponarzekam
jeszcze troszkę – w tej całej pandemii, uziemieniu, zdalnym –
niezdalnym życiu za cholerę mi się nie chciało. Biegowa doopa,
wytrzymałościowy flak, motywacyjna dolina. Nie mam
zielonego pojęcia jaki impuls, siła i chęć przekonała mnie do
powrotu na Dziewiczą Górę (kilka startów w edycji 2021/2022) i
plasowanie się w ogonie z uśmiechem – czasem tak bardzo
wymuszonym, wiadomo przecież, że liczy się to, co zrobisz dla
siebie ale! –
jaki to był dyskomfort! Koniec biadolenia!
Mamy
rok 2022 – czas wykorzystać voucher, czyli wpisać się na listę,
to raz! Organizacja noclegu, to dwa! Grzesiek jedzie ze mną –
towarzyszył mi w kilku treningach ale bieganie, to nie jest to, co
lubi i szanse na bieg wspólny prysły niczym bańka mydlana. Co
robię ja? Walczę sama z sobą, przyzwyczajam się do myśli, że
kolejne samotne starcie przede mną i (pomijając kilka miesięcy …) w lipcu startuję
w pobiedziskim półmaratonie idąc na żywioł – sprawdzam jak
zadziałają na mnie te
delikatne i upierdliwe wzniesienia
– wynik oczywiście nie powala ale ciało nie ucierpiało za
bardzo. Na
sto dni do startu robię plan – bieganie, wzmacnianie, joga i
odpoczynek. Staram się jak mogę, lawiruję pomiędzy dniami,
zmieniam kolejność zadań, robię „dzień lenia”. W
upalne dni startuję z treningiem o 22:00! Wrzesień
jest logistycznym wyzwaniem – tradycyjnie a
dodatkowy
fakt
wolnego wakatu w pracy i koncentracji na
wypełnianiu swych obowiązków, nie pomaga. Cholernym plusem jest
mieć samoobsługowe dzieciaki i męża. Czy
mój zaplanowany na październik urlop wisiał na włosku? Częściowo
tak ale był zaplanowany z dużym wyprzedzeniem i nie było opcji na
jego wstrzymanie.
W Beskid Niski ruszamy w piątek – pierwszy cel, to odbiór pakietu startowego a drugi, to dotarcie do Rzepedzi, czyli naszej miejscówki na 3 noce. W Krośnie poszło wszystko sprawnie i z uśmiechem (foto dla przypomnienia).
W Beskid Niski ruszamy w piątek – pierwszy cel, to odbiór pakietu startowego a drugi, to dotarcie do Rzepedzi, czyli naszej miejscówki na 3 noce. W Krośnie poszło wszystko sprawnie i z uśmiechem (foto dla przypomnienia).
![]() |
foto prywatne - #zaciesz maksymalny |
Bieg podzielę na 2 etapy: od startu do punktu odżywczego i dalej, do mety.
Etap pierwszy, czyli startujemy z zabawą.
Do
Puław Górnych – konkretnie do Ośrodku Sportów Zimowych
Kiczera-Ski docieram jednym z dwóch wesołych autokarów – zbiórka
przy autobusach miała miejsce w Komańczy i mój Grzesiek mnie tam
zawiózł bez pośpiechu, dzięki czemu
nie byłam na początku wyczytywania listy i
trafiłam do autobusu nr 2 i za ten fakt mu dziękuję, ponieważ drugi
autobus prowadził do
punktu zero, czyli cała nasza banda była pierwsza w kolejce do
toi-toi’ka, z
którego to powodu byłam bardzo szczęśliwa. W Komańczy było
ciemno, cicho i bezwietrznie – w Puławach już jasno, gwarno i
wiało złem z każdej strony. Atmosfera
kipiała radością, żartami i uśmiechem. Tak
bardzo dobrze było zobaczyć na starcie Wojtka i towarzyszącą mu, w roli kierowcy,
Agnieszkę. Przytulenie i dodanie otuchy znaczy bardzo dużo
zwłaszcza, gdy w autobusie spotykasz pewnego toruńskiego piernika,
który wygrał ten bieg z prędkością obłędną (Kamil Leśniak - od lat jestem fanką tegoż
ananasa) i wiesz, że on będzie już dawno po prysznicu, gdy ty na metę się wtoczysz. Inna liga! Kosmos!
No to: 3-2-1 START! Jak pokazuje poniższy obrazek – lekko nie było. Moim celem było dobiec do mety w całości a marzenie czasowe: 4:30, w porywach do 4:45 – to ostatnie prawie się udało. „Prawie” – ponoć robi różnicę ;)
No to: 3-2-1 START! Jak pokazuje poniższy obrazek – lekko nie było. Moim celem było dobiec do mety w całości a marzenie czasowe: 4:30, w porywach do 4:45 – to ostatnie prawie się udało. „Prawie” – ponoć robi różnicę ;)
![]() |
Zwiedzanie prze bieganie - album dla organizatora biegu - spacer, włos rozwiany i uśmiech |
Historia powyższego zdjęcia jest taka, że wystartowaliśmy punktualnie o 8:00, po wcześniejszym przywitaniu przez Krzysztofa – Szefa wszystkich szefów. Na profilu trasu, na który możecie zerknąć niżej widać, że od początku jest pod ostrą górkę, potem mamy hopki, następnie zbieg konkretny, kolejne mocne podejście ale już mniejsze, hopki i w dół do mety – przekrój prawdy nie powie nigdy, zwłaszcza jak wyjeżdżasz biegać po górkach wyższych od Dziewiczej raz do roku!
![]() |
profil trasy - dostępny na stronie organizatora |
No to do brzegu! - do historii zdjęcia baby w różu! Start – niby truchtam ale dlaczego ja mam się umęczyć już na starcie?! Raźnym krokiem zaczynam marsz, bez pomocy kijków, bo nie ma jeszcze tragedii! Jest przestrzeń! Pola! Włosy czochrane wiatrem i … widzę, że w krzakach stoi samochód (na poboczu szutru, przy krzako-drzewie?) a obok ktoś w śpiworze – ten ktoś ma aparat w rękach, wielką czapę z pomponem na głowie i uśmiech a ten śpiwór, to wielki ocieplany płaszcz – no mam ubaw po pachy. Osobiście czuję lekkie ciepło (pomimo wiatru!) ale jestem pełna zrozumienia dla tego ogrzewacza – ja podchodzę pod góreczkę a Pan Fotograf tam stoi i łapie nas po kolei i nie jest to jego początek pracy a kolejna godzina zapewne. Wymiana uśmiechów i dalej jazda!
Wspominałam, że było mi ciepło? Nie ubrałam na siebie milionów warstw - miałam sprawdzone ciuchy a w plecaku kurtkę na wypadek deszczu (fuksiara - ani jedna kropla na mnie nie spadła) i folię termiczną, gdyby mi się już nie chciało, mięśnie ostygły a powrót do Komańczy na własną rękę poza trasą. To podejście wśród pól, to było nic! W lesie kilka pięknych wzniesień i słownych uniesień! Ja lubię zbiegać - powtarzam zawsze i wciąż! Las nas ochronił od wiatru ale kazała też być uważnym - wycinka i związane z ciężkim sprzętem koleiny, korzenie mniejsze i większe - oczywiście, że zamoczyłam nogę w kałuży (prawą - raz! buty w mgnieniu oka odpompowały nadmiar wilgoci) i potknęłam się kilka razy - raz z lotem opadającym ale wybroniłam się oskarowo - dumna jestem niesłychanie, ponieważ doświadczenie w wykonywaniu szpagatów i sprawdzenie przyczepności dłoni mam znaczne a tutaj cała i kompletna biegłam dalej. Niby samotnie a zawsze ktoś przede mną i ktoś za mną. Kibiców jak na lekarstwo - mały trail, końcowe 30 km ultra dystansu - a panowie od wycinki dali radę! Poczekali na traktorku i podnieśli na duchu krzykiem, że "ta górka zaraz się skończy" - mieli rację! Trochę wypłaszczenia było, potem znowu mniejsze i większe hopki i znowu lekko w poziomie i ... zagajnik! Kilometr jedenasty! Jaka ja byłam szczęśliwa - zapytacie: "Monia! dlaczego zagajnik dał ci szczęście!?". Odpowiem wprost i tak, jak odpowiedziałam biegaczce, która zapytała, czy wszystko u mnie w porządku: dalej już nie dowiozę! Uczucie nadbagażu przekroczyło granice komfortu a w okolicy były pola (bez balotów) albo las z prześwitami w dolnych partiach - dla przypomnienia: niebieskiej budki przecież nie znajdziesz na trasie trailowej (jedynie można mieć nadzieję na "wyposażenie" punktów odżywczych)! Moja głowa nie dawała zgody na wypięcie w pełnej okazałości a zagajnik stał się moim wybawieniem. Honor uratowany a do ultrasa nadal mi daleko ;)
Ze
wzniesień mam już za sobą Skibicę a przed sobą Tokarnię, za
którą miało być z górki do punktu odżywczego. Tyle razy już
wspominałam, że wolę zbiegi … z profilu trasy było wiadome, że
będzie mocno w dół ale jak zobaczyłam ten zbieg, to pomyślałam: „o
mamo! będzie miazga w udach! dziękuję za brak deszczu i błota, bo
tylko jabłuszko pod tyłek i fruuuuuu!”. Na zbiegu chwyciła mnie
kolka – nigdy takiej nie miałam, czyli kolejne doświadczenie. W
Niedźwiedziej Dolinie przywitano nas z uśmiechem i z troską –
pierwszy raz pokonując
najkrótszy etap biegowego festiwalu ultra
usłyszałam pytanie: „czy czegoś potrzeba? czy
wszystko w porządku?” - szok!
Stół
nakryty i zastawiony zacnie. Ja pragnęłam tylko ciepłej herbaty i
paluszków
(dziabnęłam jeszcze żelki o smaku koka-koli).
Etap drugi, czyli byle do mety (jak mawia klasyk).
Potem znowu pod górkę – lasem i polem. Udało się! Wiatr leciał bokiem! Galołejowałam tam – trzy różowe taśmy truchtem/ trzy różowe taśmy biegiem – te oznaczenia są moimi ulubionymi, żadna żółć, czerwień, czy inne kolory! Róż! Niech żyje róż! Kolejne szczyty obiegaliśmy bokiem – tak to widzę, patrząc na ślad mojego biegu. Kiedy na 24 km wbiegałam w las, to byłam szczęśliwa, że zostało już tylko 5 km! Ten etap był bardzo trudny technicznie – główna ścieżka rozjechana, błotko mogło wciągnąć na chwilę – tak, trochę tego sławnego błota było ale nie było płynne a takie … zatrzymujące na sekundę, jak przyssawka, jak macki ośmiorniczki – takie je pamiętam. Biegliśmy wydeptaną ścieżką obok, w przestrzeni pomiędzy drzewami, czasami myślałam o zawodnikach z czołówki – przy prędkościach znacznych i przy odrobinie nieuwagi można tam było nieźle oberwać – całe szczęście wiadomości na temat kontuzji później nie słyszałam ani nie czytałam.
![]() |
różowe taśmy - zdjęcie ze strony organizatora |
W Komańczy – Letnisko przebiega się przez asfalt i chodnikiem zmierza do mety. Myślałam, że się zmotywuję i poszuram w tempie truchtu – niestety wiatr wiał w twarz (a to niespodzianka?!), nie był może mocny ale złośliwie nie chciał dać spokoju, zmienić kierunku albo choć trochę być cieplejszym. Tak, wiem – zmęczenie materiału już mnie chwyciło i nie chciało puścić. Zacisnęłam zęby i od latarni do latarni – jeden na jeden – trucht i marsz. W dół do mety, to już tylko trucht – wiadomo! Upragniona meta, to uśmiechnięci ludzie, dzwonek, Grzesiek, ciepła strawa (przepyszna zupa!) i smaczna bardzo kawa. Mąż mój usłyszał, że już nigdy więcej – tak podawała głowa ale serce w swej cichości biło z radości! Taaaaaa! Dam!
Wynik Łemko – Przedszkolaka: miejsce 315, K 123; czas: 04:54:45
biegłam w ciuchach mi znanych i sprawdzonych – mam je od lat, nadają się na wymianę, fakt niezaprzeczalny – jeżeli nadal będę startować, to pewnie coś nowego się pojawi
buty – wybrana nagroda z typowania czasu charytatywnego biegu – niezawodne doradztwo najlepszego sklepu w mieście – Natural Born Runners
koksy – żele o smakach różnych dla zabicia nudy, żelki arbuzowe, batony – ze sklepu powyższego
(ustawienia w zegarku: piłam wodę małymi porcjami co 800 metrów – tak mam od pamiętnego odwodnienia na poznańskim maratonie – cały bukłaczek poszedł a musiałam jeszcze uszczknąć zapasu w autobusie i przed startem, ponieważ zapomniałam zabrać izotonik własnymi rękoma zrobiony – fiu-bździu w głowie!; jadłam kęsami baton albo wciągałam pół żelu lub żelka w odstępie 25-cio minutowym)
Czy warto było? Zawsze warto! W moim odczuciu trasa wymagająca, najtrudniejsza z dotychczasowych przygód, piękna! Zamykając oczy widzę to, co na plakacie – wzniesienia, stopnie pól, wierzby ... tubę z zawartością posiadam! Joasia ze sklepiku usłyszała jako pierwsza, że rzucam bieganie … odpowiedziała z uśmiechem, że każdy to mówi ;) chyba nie wszystko jeszcze stracone w tym temacie!
Podziękowania:
1.
Organizatorzy – dobra robota!
2. Wolo! Dzięki za herbatę, słodką jak plaster miodu i zapas paluszków na drogę – Niedźwiedzia Dolina zawsze w sercu. Na mecie za uśmiech i pyszną strawę.
2. Wolo! Dzięki za herbatę, słodką jak plaster miodu i zapas paluszków na drogę – Niedźwiedzia Dolina zawsze w sercu. Na mecie za uśmiech i pyszną strawę.
3. Grześku, Amelko, Mateuszu – po prostu i z
całego serca: dziękuję. Kocham Was!
(napiszę
tylko, że Grzesiek chciał wracać już w niedzielę, bo w sobotę
od wieczora padało – delikatnie ale jednak – przemilczałam
sprawę, nie wyciągałam go
na dekorację – nie jego bajka przecież ... był! przez te kilka dni po prostu był obok mnie)
na dekorację – nie jego bajka przecież ... był! przez te kilka dni po prostu był obok mnie)
4.
Zawodnikom – gratuluję! Ultrasom się kłaniam ;) dziewczynom, z którymi się wymijałyśmy i wymieniałyśmy
„złote myśli” - dziękuję! A w szczególności pozdrawiam
trójcę, która razem dotarła na metę – wasza przyjaźń i
współpraca! Piękne to było!
5. Kibicom spotkanym - dziękuję za słowa otuchy!
Informacje dodatkowe:
Informacje dodatkowe:
Łemkowyna
ma swoją historię – polecam Muzeum Kultury Łemkowskiej w Zyndranowej – nie miejcie obaw przed zadawaniem Pani Przewodnik
pytań! Warto!
![]() |
foto: Muzeum Kultury Łemkowskiej |
Łemkowyna, to lasy i pola na wzgórzach, krzyże przydrożne, wsie i miasteczka z kościołami i cerkwiami. Łemkowyna, to życie w trudzie i w pięknie serwowanym przez otaczającą naturę.
![]() |
Cerkiew św. Mikołaja w Rzepedzi - foto: Jasło i okolica Turystycznie |
Naszym miejscem pobytu było gospodarstwo Rzepedka prowadzone przez Kasię i jej męża. PolecaMY.
Dobre jadło podczas wycieczki krajoznawczej? - Zajazd Bartnik.
Ciekawostka - PIRANIA - nazwa Przychodni Weterynaryjnej, która przyciągnęła wzrok i spowodowała wybuch śmiechu w samochodzie - poczucie humoru właścicieli pierwsza klasa!
No to co? Do napisania? ;)
Aha! nie zastanawiaj się zbyt długo! Zapisy na dziesiątą edycję - jubileuszową - ruszyły! Ponoć jakieś nowości szykują ale jedno jest niezmienne: ŁEMKOWYNA!
Dobrego!
Komentarze
Prześlij komentarz